Tagi

, ,

Po Deszczu wychodzi Słońce. Rozdział miał być wczoraj, ale już nie miałam siły siadać do komputera. Może dobrze się składa. Wczorajszy dzień był deszczowy, dziś zaś świeci piękne słońce. Jakby dopasowując się do najbardziej „ekstremalnej” części. Wesołych Świąt, kochani.

„Jasne Słońce swym blaskiem oświetlające rodzinę i chroniące je własnym ciałem”

Błękit nieba rozświetlały promienie słoneczne. To słońce sprawiało, że istniało życie. Pozwalało roślinom rosnąć, a to pociągało za sobą cykl, którego każdy był częścią. Nieważne, czy sobie to uświadamiał. Słoneczne dni poprawiały humor, pozwalały się rozluźnić i sprawiały, że chciało się wychodzić na zewnątrz.
Takie dni były zawsze pełne śmiechu. Wystarczało ich własne, prywatne słońce. Przy nim zawsze atmosfera była dużo bardziej energiczna, a wszyscy się uśmiechali. Nawet, gdy przychodził kryzys, jego obecność pozwalała zobaczyć wszystko w jaśniejszych barwach. Czasami to decydowało o tym, czy wygrali.
Dla niej zawsze był kimś, kto jej nie potępiał, choć miał do tego pełne prawo w swojej sytuacji. Potrafił wzbudzić uśmiech tam, gdzie sięgała już rozpacz. Olśniewał swym blaskiem wszystkich, nie dając wrogom żadnych szans.
W słoneczne dni był jeszcze bardziej energiczny niż zwykle. Łatwo było go usłyszeć, pojawiał się jakby w kilku miejscach jednocześnie, doprowadzając niektórych do szału. Nigdy nie przejmował się odmową ze strony Alaude’ego, nie słuchał, gdy G kazał mu zakończyć temat. Parł do przodu pewny swych racji. Zawsze ją to bawiło, gdy obserwowała Strażników.
Spędzenie dnia z całą rodziną przyszłego szefa pozwalało jej dostrzec łączące ich więzi. Nie tylko Strażnicy, ale też osoby niezwiązane z rdzeniem Vongoli – oto Rodzina Dziesiątego, świeża krew, która za kilka lat będzie na pierwszym planie.
Całkiem inaczej zachowywali się w niepełnym składzie. Może nie byli tego do końca świadomi. Teraz, nawet bez Chmury pokazywali jej coś, czego nie spodziewała się już nigdy więcej dostrzec. Nie mogła się nie uśmiechnąć z nostalgią, gdy spoglądała na nich. O Vongolę była już spokojna.
Moment, gdy wybuchła sprzeczka pomiędzy Gokuderą a Sasagawą, był nieunikniony. Nie potrafili się dogadać i każdy chciał wyjść na swoje. Żaden nie potrafił odpuścić.
– No już, przestańcie walczyć – wciął się Yamamoto.
– Właśnie – dodała Aki. – Cieszmy się dniem.
– Odezwała się – prychnął Gokudera.
Uśmiechnęła się do nich. Tak bardzo przypominali Pierwszą Rodzinę, że czasami już nie wiedziała, czy to deja vu czy rzeczywistość.
Uśmiech Knuckle’a powiedział jej więcej niż jakiekolwiek słowa. To była ta sama energia, co w tamte dni.
– Wydajesz się zadowolona, Aki – odezwał się Tsuna, gdy jego Strażnicy w końcu się uspokoili.
– Słoneczne dni są bardziej energetyczne i wesołe.
– To chyba sprawka Ryoheia – zauważył.
– Kiedy jesteście wszyscy razem, każdy ma więcej energii – odparła.
– To prawda.
Tsuna spojrzał w niebo, uśmiechając się lekko. Cieszył się tymi chwilami spokoju wśród bliskich mu ludzi. Były cenne i wynagradzały wszelkie trudy treningu i walk.
Aki wymieniła spojrzenie z Wolami Pierścieni. Oni też lubili te momenty udające, że wróciły tamte czasy. Wtedy obserwacja kolejnych pokoleń nie była tak nużąca.
Chwilę później wybuchło kolejne zamieszanie. Przekrzykiwali się jedno przez drugie, wzbudzając w Pierwszym Pokoleniu jedynie nostalgię i pobłażliwość. Słoneczne dni zawsze powinny takie być.