Tagi

Minęło kilka dni, odkąd Elena została ocalona przez Giotta i G. Nie miała pojęcia, że trafi do całkowicie odmiennego świata. Nie sądziła bowiem, że są ludzie, którzy dbają o innych bezinteresownie, choćby to byli obcy. Których nie obchodzi status społeczny czy bogactwo.
Giotto okazał się być głową grupy nazywanej Vongolą. Byli mafią, ale niezbyt pasowało do nich określenie organizacja przestępcza. Wręcz przeciwnie, działali w interesie mieszkańców miasteczka, a już teraz dysponowali siłą, z którą musieli liczyć się policja oraz okoliczni szlachcice. Nic więcej jej o sobie nie powiedzieli, a ona nie naciskała. To nie było potrzebne, bo mieli świadomość, że jej obecność tutaj nie potrwa zbyt długo.
Giotto od razu zabrał się za skontaktowanie się z hrabią Balamonte, pozwalając Elenie zostać w domu, który zajmowała Vongola. Nie dał jej odczuć, że jest tu niepotrzebna i chce się jej jak najszybciej pozbyć, z jego strony była to czysta chęć pomocy. Nie chciał też niczego w zamian.
Był nieco dziwnym człowiekiem. Elena go nie rozumiała. Otaczał się skrajnie różnymi ludźmi. Sam był dość ciepłym i uprzejmym młodzieńcem, który kochał swoje rodzinne miasteczko. G zdawał się jego przeciwieństwem, z daleka było widać, że jest niebezpieczny, do tego raczej milczący i oschły, choć tego nie mogła jednoznacznie stwierdzić, bo od dnia, kiedy ją ocalili, widziała go może ze dwa razy i to przelotnie.
Poznała również parę arystokratów: Deamona Spade’a i jego narzeczoną, Elenę. Obojgu nie podobała się gnuśność ich stanu, więc poglądy Giotta sprawiły, że dołączyli do jego sprawy. Deamon miał nieco niepokojącą aurę, był cyniczny i bardzo pewny siebie. Do tego chodziły plotki, jakoby przeklinał ludzi, patrząc na nich przez lupę, z którą się nie rozstawał. Tych nieszczęśników podobno następnego dnia wyrzucało morze. Jednak dla swojej narzeczonej zrobiłby wszystko, to właśnie dla niej wstąpił do Vongoli i stał się jedną z najbardziej zaufanych osób Giotta.
Elena jak na córkę księcia była bardzo zaradna i miła dla innych. Gdy tylko Giotto wyjaśnił jej sytuację, wzięła młodą Hiszpankę pod opiekę, wprowadzając ją w świat Vongoli i dbając o to, aby niczego jej nie zabrakło.
Te kilka dni spędzone z Vongolą pozwoliły Elenie dojść do siebie po wydarzeniach związanych z piratami. Czuła się tu bezpiecznie, a zwyczajny rozgardiasz przywodził normalność. Jedynie martwiła się odpowiedzią hrabiego. Może i traktował ją jak zdobycz, ale były jeszcze rodowe klejnoty z wiana, których książę nie śmiał upłynnić, a mogły zostać przekazane jedynie w rodzie. Dla hrabiego byłoby to z pewnością podniesienie prestiżu.
Co jeśli hrabia jej nie przyjmie? Czy będzie mogła wrócić do Walencji? Dla ojca zawsze była jedynie utrapieniem, więc raczej nie będzie zadowolony z zerwania zaręczyn i jej powrotu bez niczego. W najlepszym wypadku po prostu odeśle ją do klasztoru, a główna linia rodu wymrze.
Gdy tak o tym myślała, zaczynała się bać. Miała ledwo szesnaście lat, a świat chciwie wyciągał po nią ręce. Zupełnie nie wiedziała, jak z tym wszystkim sobie radzi młody przywódca Vongoli. Oni wszyscy byli od niej ledwo kilka lat starsi, a jednak zdawali się bardziej dostosowani. Może przez to, że nie byli trzymani w złotej klatce? Nawet Elena, narzeczona Deamona, zdawała się dużo bardziej zorientowana w sytuacji niż ona. Przy nich naprawdę czuła się jak bezradne dziecko, które nic nie wie. To nie było zbyt miłe uczucie.
Pukanie oderwało ją od myśli. Po śniadaniu wróciła do wydzielonego jej pokoju, żeby nie plątać się innym pod nogami i oszczędzać skręconą kostkę. Odwróciła się od okna, przy którym siedziała, by spojrzeć na gościa.
– Proszę.
Do środka weszła Elena. Miała długie, falowane blond włosy i błękitne oczy. Była smukła i piękna, a dość prosta, błękitna suknia tylko podkreślała jej urodę.
– Widzę, że czujesz się lepiej – uśmiechnęła się. – Jak kostka?
– Dziękuję. Już tak nie boli przy chodzeniu jak na początku.
– To dobrze. Giotto prosił, żebym cię przyprowadziła. Wrócił posłaniec od hrabiego Balamonte.
Dziewczyna poczuła niepokój i smutek. Po cichu liczyła, że minie jeszcze kilka dni, nim sytuacja się rozwiąże. Przyzwyczaiła się już do Vongoli, została obdarzona tu ogromną życzliwością i nie chciała się z nimi rozstawać, choć znała ich tak krótko. Z drugiej jednak strony wiedziała, że nie może nadużywać ich gościnności. Była tylko ciężarem.
– Dobrze.
W milczeniu przeszły do gabinetu Giotta. Elena wciąż nie mogła uwierzyć, że ten dom jeszcze kilka lat temu był opuszczony i powoli popadał w ruinę, a teraz był miejscem, w którym każde z nich miało swój własny kąt i czuło, że gdzieś należy.
– Zostawię was.
Elena posłała kojący uśmiech swojej młodszej imienniczce i zniknęła za drzwiami. Giotto przypatrywał się dziewczynie nieco zatroskanym spojrzeniem.
– Proszę – wskazał ręką, żeby usiadła.
Dygnęła i posłusznie wykonała polecenie. Giotto nie był przyzwyczajony do takich zachowań, narzeczona Deamona zachowywała się trochę bardziej swobodnie, dostosowując się nieco do ich zwyczajów, więc teraz przez jego twarz przeszedł niewielki cień. Szybko jednak wziął się w garść, bo wiedział, że Hiszpanka oczekuje odpowiedzi.
– Niestety nie mam dobrych wieści – oznajmił. – Hrabia Balamonte odmówił przyjęcia księżniczki na swoim dworze i postanowił o zerwaniu zaręczyn.
– Czy podał przyczynę? – zapytała.
– Nie ma pewności, czy księżniczki tożsamość jest prawdziwa. Obawia się, że to ocalała służka podaje się za księżniczkę. Do tego… – zaciął się na chwilę i odwrócił spojrzenie. – Do tego powątpiewa, że spotkanie z piratami nie pozostawiło żadnych śladów.
Elena zrozumiała, co chce przez to powiedzieć. Spuściła głowę i zacisnęła dłonie na fałdach sukni, gdy powróciło do niej wspomnienie rozpaczliwych krzyków służek na pirackim statku. Ją to ominęło, a potem została ocalona przez Giotta i G.
Podszedł do niej i podał zapieczętowany list.
– Od hrabiego. Był w piśmie zwrotnym, więc pewnie więcej się księżniczka z niego dowie.
– Co teraz ze mną będzie? – zapytała, spoglądając na pieczęć.
– Sądzę, że książę Salvatore miałby większe szanse przekonać hrabiego o bezzasadności jego obaw. Gdyby to się jednak nie udało, księżniczki miejsce jest pod opieką ojca.
– Oczywiście.
– Proszę się nie krępować i tutaj spokojnie przeczytać. Nie sądzę, aby kostka była na tyle zagojona, by ją obciążać tak szybko kolejnym spacerem.
– Dziękuję – posłała mu krótki uśmiech.
Giotto wyszedł z nieco zmartwioną miną, ale nie mógł inaczej pomóc Elenie. Wątpił, by był to dobry pomysł zostawiać ją tutaj bez zgody księcia Walencji. To mogłoby wiele rzeczy skomplikować, a tego nie chciał. Deamon i Elena już mu uświadomili, jak trudna i delikatna jest to sprawa, ale mimo to zamierzał doprowadzić ją do końca. Nie umiał inaczej.
Elena przełamała pieczęć i rozłożyła pergamin. Tylu szkalujących słów nigdy w życiu nie przeczytała. Hrabia miał już teraz za nic, za zwykłą dziewkę z pierwszego, lepszego zaułka. Żadne tłumaczenia nie mogły uratować tego narzeczeństwa. Nawet ojciec nic nie zdziała, choć wątpiła, żeby w ogóle chciał.
Wstała i wyszła z gabinetu w obawie, że Giotto wróci w każdej chwili i zobaczy ją tak roztrzęsioną. Nie chciała sprawiać mu dodatkowych problemów, to byłoby nie na miejscu, skoro już tyle dla niej zrobił. Skierowała się do ogrodu, który o tej porze był dość pustawy. Dopiero gdy uznała, że jest kompletnie sama, pozwoliła sobie na łzy rozpaczy. Nie wiedziała, co powinna zrobić i jak się obronić. Nikt jej tego nie nauczył i teraz była kompletnie bezbronna i sama.
Nie mogła wiedzieć, że para czujnych oczu obserwuje ją z daleka. Postać stała ukryta jeszcze przez parę chwil, po czym bezgłośnie odeszła, pozostawiając płaczącą dziewczynę samą z jej własnymi demonami.

~ • ~

Powrót do Walencji był trudny. Przez całą drogę Elenie towarzyszył niepokój. Tym razem potrwało to dłużej, odmówiła bowiem podróży drogą morską. Za bardzo się bała powtórki, a Giotto nie naciskał. Rozumiał tę obawę, choć wątpił, by ponownie się to tak skończyło, skoro po swojej stronie miał niezawodnego G i Deamona, który również był postrachem dla wrogów.
Nikt na nią nie czekał. Spojrzenie ojca było surowsze niż zwykle, ze strony służby nawet na tyle nie mogła liczyć. Nie do końca rozumiała, skąd to zachowanie, ale miała coraz gorsze przeczucia. Do tego nie została dopuszczona do rozmowy i musiała poczekać na wynik w saloniku. Tak jakby była obca we własnym domu.
Nie tylko zresztą ona musiała czekać. Giotto pozostawił z nią niezadowolonego z takiego obrotu spraw G, z księciem razem z nim konfrontował się Deamon, który do tej pory dość sporo zrobił w sprawie Eleny. Było mu łatwiej, bo doskonale wiedział, jak ten świat działa. Niekoniecznie go to cieszyło, w końcu próbował odrzucić swoje pochodzenie, ale czego się nie robi w imię Vongoli?
G starał się nie spacerować po całym pomieszczeniu, żeby nie pokazać po sobie, że się denerwuje. Stanowczo bardziej wolał mieć Giotta na oku, bo ten miał nieznośną manierę wpakowywania się w kłopoty, ale też nie mógł sprzeciwić się prośbie przyjaciela. Skoro Giotto uznał, że tak będzie lepiej, nie było sensu się wykłócać.
Spojrzał na Elenę, która przyglądała mu się ukradkiem od dłuższego czasu. Nie zamienili ze sobą ani słowa, dziewczyna trochę się obawiała otworzyć przy nim usta, bo nie wiedziała, jak zareaguje. Nie potrafiła jednoznacznie określić, co powinna o nim myśleć, a i jemu również na tym nie zależało.
Nim jednak którekolwiek z nich się odezwało, do saloniku weszli Giotto i Deamon z niezadowolonymi minami, ten pierwszy nawet z tłumionym gniewem, co G łatwo zauważył. Za nimi w drzwiach pojawił się książę w towarzystwie osobistego sługi. Decyzja została podjęta.
Elena podniosła się i dygnęła przed nimi tak, jak ją przez całe życie uczono. Książę jednak na nią nawet nie spojrzał i po chwili odszedł. Zrozumiała, nikt jej nie musiał niczego mówić. Spuściła głowę, opanowując emocje. Nie mogła pozwolić sobie na uchybienie nawet, jeśli stało się najgorsze.
– Książę uznał swoją córkę za zmarłą – poinformował ją Deamon. – Pogrzeb odbył się kilka dni temu.
– Tak się czasami dzieje z niekochanymi dziećmi – odparła cicho. – Dziękuję za pomoc Vongoli. Zrobili panowie dla mnie wystarczająco dużo. Nie mam prawa prosić o więcej.
Ukłoniła się przed Giottem w podzięce. Była naprawdę wdzięczna, że w ogóle zainteresował się jej losem i osobiście próbował przekonać księcia, by pozwolił córce wrócić do domu bez hańby.
Wszyscy wiedzieli, że Elena nie ma już dokąd wrócić. Dla niej, która nigdy nie musiała się o nic martwić, to był koniec. Jednak nie pozwoliła sobie na rozpacz i łzy. Choć odrzucona, nadal była córką walenckiego księcia i tak się zachowywała. Nie przyniesie wstydu ani jemu, ani vongolskim wybawcom ani samej sobie.
– Powinniśmy już iść – odparł Giotto.
Podał jej ramię, jednoznacznie dając do zrozumienia, że tak szybko się ich nie pozbędzie. Nie potrafił skazać jej na powolne umieranie z głodu gdzieś w zaułku albo gorsze rzeczy. Uratował ją, odpowiedział na jej wołanie o pomoc i nie mógł teraz odrzucić tej odpowiedzialności.
Zawahała się. Naprawdę chciała jeszcze przez chwilę żyć w tej iluzji, którą stworzyły dni spędzone z Vongolą, ale czy powinna obarczać ich odpowiedzialnością za swój los? Nie chciała być ciężarem, bo nic nie mogła im zaoferować. Teraz nawet jej tytuł się nie liczył.
Giotto uśmiechnął się zachęcająco. Odpowiedziała tym samym gestem i w końcu podała mu ramię, by mogli odejść z tego miejsca, gdzie się urodziła i wychowała. Wyjście z tego domu oznaczało koniec jej jako księżniczki Eleny Salvatore. Teraz była nikim i musiała jakoś z tym żyć.
– Nie udało nam się przekonać księcia. Wybaczysz nam? – zapytał cicho Giotto.
– Nie mam, czego przebaczać. Nikt z Vongoli tu nie zawinił.
– Wróć z nami do Włoch, Eleno. Może to nie będzie życie na takim poziomie, jakiego oczekuje walencka księżniczka, ale może być lepszą alternatywą w tej chwili.
– Nie śmiem o to prosić.
– Nie musisz. Pozostawienie przyjaciela na pastwę losu nie wchodzi w grę.
– Dziękuję.
Deamon i G nie byli z tego zbytnio zadowoleni. Dla nich Elena była problemem, który należało utrzymywać, a w zamian nie mogą niczego oczekiwać. Gdyby przygarniali każdą uratowaną osobę, brakowałoby im miejsca w domu i możliwości zaopiekowania się nimi. Mieli bronić innych, ale bez przesady.
– Jeszcze jedna gęba do wykarmienia? Nie przesadzasz? – zapytał G.
Było już dość późno, Elena poszła spać, więc mogli rozmawiać bez przeszkód. Do tej pory jakoś się powstrzymywał przed zbesztaniem przyjaciela za tak lekkomyślną decyzję. Choć nie mógł powiedzieć, że się tego nie spodziewał. Zbyt dobrze znał Giotta, żeby go to zaskoczyło.
– Twierdzisz, że powinniśmy zostawić ją na ulicy? – odparł Giotto.
– A inne rozwiązanie? Ta dziewczyna jest jak dziecko, wiecznie trzymana w złotej klatce. Umie jedynie ładnie się uśmiechać i kłaniać – prychnął rozdrażniony G.
Giotto uśmiechnął się lekko. Zdążył ją dostrzec, że Elena nie jest tak bezradna, jak się wydaje. Było w niej więcej siły, niż ktokolwiek dotąd widział. To nie pusta duma arystokratki, której zawalił się świat, ale pewien hart ducha, którym nie każdy mógł się poszczycić. Należało jedynie dać jej szansę.
– Sam kiedyś zapytałeś „co może osiągnąć grupa dzieciaków”. Jeden dzieciak więcej nie powinien zrobić różnicy.
G pokręcił z rezygnacją głową. Jak Giotto już sobie coś postanowił, nie było możliwości wybicia mu tego pomysłu. On sam nie potrafił przekonać przyjaciela do zmiany zdania, mógł jedynie podążać u jego boku i pilnować, by nie zrobił sobie krzywdy przez te swoje wybryki. Zbyt długo się znali, by się łudził, że jest inaczej. Czy tego chce czy nie, Elena miała zostać z nimi na stałe.
– Nasz tryb życia nie jest dla kogoś takiego jak ona – rzucił z lekką irytacją.
– Nie skreślałbym jej tak pochopnie.
– I tak zrobisz, co będziesz chciał.
Rano mieli ruszyć w drogę powrotną, ale Giotto postanowił opóźnić powrót o jeden dzień. Chciał pozwolić Elenie pożegnać się z Walencją, bo zapewne nigdy już nie będzie miała okazji tu wrócić. Dziewczyna uśmiechnęła się na to stwierdzenie.
– Tak naprawdę nie znam Walencji – przyznała.
– Jak to?
– Księżniczce nie wypadało spacerować bez celu po mieście. Rzadko opuszczałam teren rezydencji, bo nie było takiej potrzeby, a ojciec nie chciał, abym mu towarzyszyła.
– Więc zwiedzimy ją razem – zadecydował Giotto. – Powinnaś mieć dobre wspomnienia z tego miejsca.
– Dziękuję.
Wiele rzeczy było dla niej zupełnie nowych. Chłonęła je z ciekawością dziecka, pozwalając sobie na nieco swobodniejsze zachowanie niż do tej pory. Za każdym razem, gdy się na tym łapała, czuła się głupio i przepraszała, co nieco rozbawiało Giotta. Jego peszyło, gdy zachowywała się tak formalnie, wolał, gdy nie zwracała tak bardzo uwagi na tytuły i konwenanse. To było niepotrzebne, skoro stali się rodziną, bo tak już o niej myślał.
– Nie powinna księżniczka się oddalać – usłyszała za sobą G. – W tłumie łatwo się zgubić bądź przyciągnąć uwagę nieodpowiednich osób.
Spojrzała na niego. Minę miał obojętną, jakby go to nie obchodziło, choć mogła się mylić. Prawie go nie znała. Jednak zaskoczyło ją, że pojawił się u jej boku. Do tej pory nie odstępował Giotta na krok, a ją ignorował.
– Nie jestem już księżniczką – odparła. – To miano już mi nie przysługuje.
– Może pomarańczę? – zapytał jeden z kupców, przy którego straganie stali. – Dopiero zerwane.
Podał Elenie jeden z owoców wyglądających całkiem apetycznie. Nim jednak odpowiedziała, G wyciągnął go z jej dłoni i wybrał kilka innych.
– Te będą słodsze – stwierdził.
Kupiec nie był zadowolony, że trafił na klienta, który lepiej przebiera jego towar, ale wolał nie kłócić się z tym młodym mężczyzną. Coś w nim od razu mówiło, że jest niebezpieczny i szybko reaguje gniewem, a kłopoty nie były kupcowi potrzebne.
G obrał jedną z pomarańczy i podał Elenie, by mogła przekonać się o prawdziwości jego słów.
– Rzeczywiście słodka.
Sok ściekł jej po brodzie, ale się tym nie przejęła. Uśmiechnęła się pięknie do G. Zaskoczył ją swoim zachowaniem. Chyba nie spodziewała się po tym milczącym człowieku takiej łagodności i wrażliwości na innych. Do tej pory sądziła, że interesuje go tylko bezpieczeństwo Giotta. Na innych raczej nie zważał, a ona w ogóle nie była w kręgu jego zainteresowania.
Giotto tylko się uśmiechnął, widząc tę dwójkę razem. Chyba się spodziewał, że przyjaciel mimo ostrych słów przyjmie Elenę do ich grona. Mógł się krzywić, udawać, że nie, ale miał dobre serce. I doskonale wiedział, co to znaczy stracić wszystko, na czym opierał się dotąd cały świat. Nie chciał, by ktoś inny również przez to przechodził, a Elena na to nie zasługiwała. Była tak niewinna, że chciało ją się chronić przed złem tego świata. Zasługiwała na miejsce, które mogłaby nazwać domem. I Giotto chciał dać jej takie miejsce.