Tagi

Cisza, która trwała w tym miejscu, była złowróżbna. Droga ciągnęła się niemal w nieskończoność, w pobliżu nie było żadnych siedzib ludzkich, żadnych domów, jedynie niewielki, przydrożny sklepik, w którym można było dostać drobiazgi. To miejsce było odpychające, nie chciało ludzi w swym pobliżu kompletnie zapomniane i opuszczone. Tak jakby miała to być kara za to, że teraz nikt już nie pamięta o nim. Jakby zbuntowało się przeciwko woli ludzkiej.
Stara brama pamiętała lepsze czasy. Była zasunięta, odgradzając teren dawnego parku od drogi. Już stąd było widać, że to miejsce zostało opuszczone wiele lat temu. Niegdyś miejsce rozrywki mieszkańców okolic pełne zabawy, śmiechu, radości, dziś niegościnne gruzowisko, echo dawnych dni. Nikt tu nie zaglądał, wszyscy już zapomnieli, że coś takiego istniało. Intruza mogły czekać kłopoty, gdy nieuważnie postawi krok w złym miejscu.
Perfekcyjna kryjówka dla kogoś, kto nie chce rzucać się w oczy, a nie może wrócić do społeczeństwa. A może nie ma dokąd. Pozornie opuszczony park miał swych mieszkańców, o których tylko nieliczni wiedzieli. Nie zwracali na siebie uwagi, żyjąc z dnia na dzień ze znienawidzonym jarzmem, którego nie mogli się pozbyć. Nie mieli jednak wyboru, sytuacja zmusiła ich do wybrania mniejszego zła, które przeklinali, gdy tylko mogli.
Kilka miesięcy temu doszło tu do bitwy. Pierwszy sprawdzian młodego następcy i jego tworzącej się rodziny. Musieli się zmierzyć z kimś, kto był niebezpieczny i przebiegły mimo swego młodego wieku. Z zagrożeniem nie tylko bezpośrednio dla nich, ale również dla całego świata, którego stali się częścią. Może nie zdawali sobie wtedy sprawy z wagi tej misji, może wykonali ją z niechęcią, twierdząc, że to ich nie dotyczy, lecz dzięki temu zyskali potężnego sojusznika, który mimo niechęci stawał po ich stronie, gdy było to konieczne.
Budynek dawnego kina straszył swoim wyglądem. W środku panował półmrok, w którym każdy cień wydawał się wrogiem. Przynajmniej większość potencjalnych, nieproszonych gości zostało skutecznie odstraszonych. Rezydenci tego miejsca nie lubili obcych. To miało być tylko ich miejsce, choć trudno powiedzieć, żeby nadawało się do życia. Tak jednak wybrali i pewnie ciężko będzie ich przekonać do zmian. Może należało to uszanować. Lepiej nie robić sobie z nich wrogów, choć zdobycie ich zaufania może okazać się trudnym zadaniem.
Czarnowłosa dziewczyna poruszała się cicho, lecz pewnie. Prawdopodobnie jej obecność nie została jeszcze zauważona i bardzo to sobie ceniła. Wolała zaskoczyć swego rozmówcę, by w razie czego bezpiecznie się oddalić, jeśli sytuacja stanie się nieprzyjemna. Nie żeby groziło jej jakiekolwiek niebezpieczeństwo. Wolała jednak uważać.
Wiedziała, że spotka tu tylko jedną rezydentkę. Pozostali dwaj wyszli już jakiś czas temu i pewnie nie wrócą zbyt szybko, więc się na nich nie natknie. To spotkanie będzie miało miejsce później, gdy uzna to za stosowne.
Powitał ją lekko cyniczny, pewny siebie uśmiech. W tym przypadku trudno było powiedzieć, że się stęskniła, ale to nie z jego powodu znalazła się w Kokuyo. Weszła do zrujnowanego pomieszczenia i rozejrzała się.
– Kim jesteś? – usłyszała cichy, dziewczęcy głos.
Jego właścicielka siedziała w ciemnym kącie. Drobna dziewczynka o granatowych włosach upiętych z tyłu z końcówkami odstającymi ku górze, jednym, fioletowym oku i drugim przykrytym opaską. Miała na sobie trochę za luźny mundurek szkoły Kokuyo z sąsiedniego miasta. Była wyraźnie niedożywiona i wychudzona, a teraz także zaniepokojona obecnością intruzki.
– Przysłał mnie twój szef. Mam na imię Aki – uśmiechnęła się łagodnie.
Dziewczynka była dość nieufna, więc miała nadzieję, że tym drobnym przekłamaniem zdobędzie chociaż jej uwagę. Trochę to smutne, że Reborn szczycący się tytułem ekskluzywnego, domowego korepetytora nie uczulił swego ucznia na takie rzeczy. Choć mogło to wynikać z sytuacji, jaka panowała w tej kwestii.
– Szef? – zapytała.
– Tak. Ty jesteś Chrome Dokuro, prawda?
Odpowiedziało jej skinięcie głową. Aki już wcześniej została uczulona na sprawę Strażniczki Mgły, ale dopiero teraz, po zapoznaniu się z rzeczywistością, stwierdziła, że najprawdopodobniej tu jest dla niej najtrudniejsze zadanie.
– Miałam zobaczyć, czy wszystko u ciebie w porządku – powiedziała łagodnie. – Pomyślałam, że zjemy razem śniadanie, jeśli masz ochotę.
Chrome nie odpowiedziała, przyglądając się czarnowłosej. Na jej policzkach wykwitł rumieniec zawstydzenia, co tylko potwierdzało fakty, które Aki poznała przed przybyciem do Japonii. Opuszczona, samotna, niepotrzebna do tego stopnia, że gdyby nie Mukuro, który używał jej ciała, pozostając w więzieniu, byłaby martwa.
Aki usiadła na oparciu starej sofy. Z torby wyciągnęła pudełko z kanapkami, wyciągnęła kromkę dla siebie i podała pojemnik dziewczynce. Ta jednak nie poruszyła się.
– Nie krępuj się.
Chrome wymamrotała coś pod nosem, co miało być chyba odmową. Aki uśmiechnęła się lekko i położyła pojemnik na siedzeniu sofy.
– Zostawię je tutaj, gdybyś się zdecydowała. Nie musisz się mnie obawiać. Zaopiekuję się tobą.
Przez chwilę siedziały w ciszy. Krępującej i nerwowej. Chrome przyglądała się tej dziwnej dziewczynie trochę ze strachem, nie wiedząc, czego od niej oczekuje. Musiała być zahukana przez świat dookoła, a te warunki nie pomagały. Było jednak za wcześnie, by coś zmienić w kwestii tego miejsca. Najpierw potrzebne było zaufanie.
– Pójdę już – odezwała się Aki. – Wpadnę do ciebie za kilka dni. Trzymaj się, Chrome.
Kiedy wyszła, uśmiech zniknął z jej twarzy. Chciała zobaczyć, czy dziewczynka zje to, co przyniosła, ale usłyszała powracających towarzyszy Strażniczki, więc dziś postanowiła odpuścić.

~ • ~

Hayato Gokudera miał dzisiaj pecha. Nie, jego pech ciągnął się już od kilku dni. Zwykłe przeziębienie rozłożyło go tak, że przez dwa dni musiał leżeć w łóżku niezdolny do poruszenia się. Początkowo zamierzał i tak pójść do szkoły, choćby miał się czołgać – przecież nie można zostawić ochrony Dziesiątego Yamamoto – ale podejrzewał, że szef będzie z tego powodu zmartwiony, więc odpuścił. Pożałował tego, gdy o wszystkim dowiedziała się Bianchi i postanowiła dokarmić swego chorego brata Trującą Kuchnią. Czy ona naprawdę nie łapie, że na jej widok jest mu jeszcze gorzej, a żołądek skręca się na samo wspomnienie tych przeklętych ciasteczek przed każdym występem? A może robi to specjalnie z kobiecej złośliwości? Z nią wszystko było możliwe. Naprawdę nie miał pojęcia, dlaczego jego siostra jest ukochaną Reborna. Przecież to jest więcej niż nierealne. A jednak. Chyba nigdy nie zrozumie kobiet.
Jakoś to przetrwał, lecz pech sprawił, że zaspał i teraz biegł na złamanie karku do szkoły. A miał taki doskonały plan pójść po Dziesiątego i powitać go jak należy. Przecież nie może tego pozostawić temu durnemu Yamamoto, który gada tylko o baseballu i lekceważy naprawdę ważne sprawy. Jakim cudem ten maniak został Strażnikiem, czort jeden wie.
Do klasy wpadł kilka minut przed dzwonkiem i to, co zobaczył, nie mieściło mu się w głowie. Przy tablicy stał Dziesiąty i obserwował jakąś nieznaną dziewczynę, która tłumaczyła mu jakieś zadanie. Stała stanowczo za blisko jego szefa, była obca, poza tym wspieranie Tsuny było w jego kompetencjach.
Położył torbę na swojej ławce i podszedł bliżej ze złością w zielonych oczach. Już on ją ustawi.
– Kim jesteś? – warknął na czarnowłosą.
Nawet na niego nie spojrzała, jakby zupełnie nie istniał. Obserwowała za to poczynania Tsuny.
– Nie tak. Spójrz tutaj.
Palcem wskazała równanie, które zapisała chwilę wcześniej. Sawada pokiwał głową skupiony na tym, co jest na tablicy. Aki zawsze go ganiła, kiedy odwracał uwagę od nauki. Przy tym coraz bardziej wściekły Gokudera poczuł się zignorowany. Nawet ten baseballowy głupek zawsze odpowiadał, gdy został o coś zapytany, a ta dziewucha…
– O coś pytałem. Co tu się w ogóle dzieje?
– Uspokój się, Gokudera, proszę – Tsuna postanowił jednak zainterweniować, nim jego temperamentny Strażnik Burzy wyciągnie dynamit. – Aki pomaga mi w lekcjach.
Cieszył się, że Hayato jest już w pełni sił, ale czy naprawdę musiał od razu atakować ich nową koleżankę? Przecież nie robiła nic złego. No dobra, może ten prowokacyjny uśmieszek, który właśnie wpłynął na jej usta, był jakimś powodem, ale nie trzeba z tego powodu od razu robić awantury, prawda?
Aki puknęła palcem w tablicę, dając Tsunie znać, że ma wrócić do rozwiązywania. Sama spojrzała na Hayato.
– Sądzę, że powinno zależeć ci na dobrych ocenach Decimo, więc z łaski swojej nie przeszkadzaj. Inaczej jako jego prawa ręka osobiście cię usadzę.
Była spokojna i tylko w jej głosie czaiła się groźba, która wystarczająco mocno wystraszyłaby większość potencjalnych przeciwników. Może była drobna i niepozorna wobec Gokudery, ale w jej postawie było coś takiego, że należało się dwa razy zastanowić, zanim się z nią zacznie. Nie takich krnąbrnych sprowadzała do poziomu kilkoma słowami, a nie miała się, czego bać.
Gokudera jednak zignorował ostrzeżenie w tonie głosu, a nawet zdenerwował się jeszcze bardziej, słysząc, jak się tytułuje.
– Ja jestem Prawą Ręką Dziesiątego – warknął.
– A nie widać – uśmiechnęła się uroczo. – Uznam cię, gdy mi udowodnisz, że jesteś godny tego tytułu, a teraz siad i nie przeszkadzaj. I dobra rada: panuj nad emocjami, bo inaczej źle skończysz.
Gokuderę zatkało. Sam nie wiedział, czemu, ale przez kilkanaście sekund nie był w stanie odpowiedzieć. Czy ta dziewucha jest jakoś powiązana z mafią? Mina Tsuny sugerowała, że nic na ten temat nie wie. Ukryty wróg? Co tutaj robi? Czego chce? Nie podobało mu się to. Nie ma go kilka dni, a jakaś dziewucha wkupuje się w łaski Dziesiątego i ogłasza się jego Prawą Ręką. Niby czemu ma być przez nią uznany lub nie? Za kogo ona się ma? Nie może sobie po prostu przychodzić i rozstawiać Strażników po kątach.
Tsuna również był tym zaskoczony, ale posłusznie wrócił do rozwiązywanego zadania. Pierwszy raz widział, żeby Aki zachowała się w ten sposób wobec kogoś mu bliskiego. Była miła nawet dla Lamba, gdy spotkała ich przypadkiem, a malec przecież nie należał do najspokojniejszych. Wyglądała wręcz na rozbawioną wściekłą miną Gokudery, który warknął tylko coś pod nosem i oparł się o swoją ławkę, obserwując każdy ruch Aki. Tyle dobrego, normalnie wyciągnąłby dynamit, a może nawet zamachnąłby się na nią. Czasami był zbyt temperamentny i agresywny.
Do klasy wszedł Yamamoto. Jego drużyna miała dzisiaj poranny trening, więc na lekcje dotarł jako jeden z ostatnich. Uśmiechnął się na widok przyjaciół.
– Yo – przywitał się. – O, Gokudera, już wyzdrowiałeś.
– Ta – mruknął Hayato. – Kto to jest? – wskazał podbródkiem na dziewczynę.
Wiedział, że Yamamoto to trochę ubogie źródło informacji, ale chwilowo innego nie miał. Nikt inny w klasie i tak nie był w stanie określić, czy dziewucha jest zagrożeniem.
– Aki? Przyjechała kilka dni temu z Włoch. Fajna dziewczyna, ale trochę nas rozstawia po kątach, kiedy…
– Zachowujecie się poniżej właściwego poziomu – Aki weszła mu w słowo. – Mam świetny słuch, więc darujcie sobie tę konspirację. Zresztą to nieładne. Nie przyjechałam was skrzywdzić, Hayato.
Uśmiechnęła się promiennie. Wydawała się istnym uosobieniem niewinności, choć Tsuna i Takeshi zdążyli się przekonać, jak mylne jest to wrażenie. Potrafiła strofować ich, gdy tylko uznawała to za słuszne. Sawadzie czasami przypominała Reborna, choć bez bomb i kopniaków.
Przy tym po raz kolejny jej spojrzenie zawędrowało gdzieś ponad ramię chłopaków. Tym razem Gokudery, który odwrócił się machinalnie, chcąc zobaczyć, na co patrzy. Nikogo tam jednak nie dostrzegł. Zmarszczył brwi trochę tym zaniepokojony.
– Więc niby po co? – warknął.
– Zobaczysz w swoim czasie – posłała mu kolejny piękny uśmiech.
– Aki, nie rób z tego takiej tajemnicy – poprosił Tsuna.
Przez te kilka dni zrozumiał, że dziewczyna ma wobec nich jakieś zamiary. Nie była jednak zagrożeniem, czuł to wyraźnie. Jednak na pytania o konkrety nie odpowiadała, ale też nie zaprzeczała, że coś szykuje.
– Jeszcze nie czas – odparła.
Nie było szansy jej przekonać. To tylko pogłębiało jego niepokój o kolejne dni i relację pomiędzy nią a Gokuderą, skoro już na wstępie doszło do konfliktu. Hayato był temperamentny, a Aki nie obawiała się żadnych starć. Przecież ta dziewczyna uśmiechała się nawet do Hibariego!
Do klasy wszedł nauczyciel, przerywając rozmowę i rozmyślania przyszłego szefa.
– Sawada, zmaż tablicę, reszta do ławek.
Lekcja przeminęła Gokuderze na analizie zachowania dziewczyny. Nie miał pojęcia, kim jest, ale odniósł wyraźne wrażenie, że wie, kim oni są. Nazwała siebie prawą ręką Dziesiątego, a Sawadę „Decimo”. Z włoskiego oznacza to właśnie „dziesiąty”. Pytanie, czy należy do Vongoli lub rodziny sojuszniczej i czego tutaj szuka? Na pewno nie była potulna, skoro go tak butnie prowokowała. Bezczelna dziewucha. Czy stanowi zagrożenie? Jeśli tak, nie będzie patrzył na jej płeć, ale ją usunie. Nie pozwoli, aby skrzywdziła Dziesiątego.
Na razie postanowił poobserwować jej zachowanie. W końcu się zdradzi jakimś nieuważnym ruchem. Obracał się dyskretnie w jej stronę, na czym go złapała po kolejnym razie. Uśmiechnęła się do niego uroczo i lekko pomachała tak, aby nie zwrócić uwagi nauczyciela. Gokudera poczuł, że pieką go policzki i do końca lekcji już się nie odwrócił.
Postanowił wypytać Dziesiątego o Włoszkę w czasie przerwy. Im więcej informacji zbierze, tym lepiej. Może nie będzie musiał czekać z działaniem kilka dni. To mogło mieć kluczowe znaczenie, a im szybciej pozbędzie się zagrożenia, tym lepiej. Też cenił te spokojne dni, które wróciły po pokonaniu Varii.
Jednak nie wyglądało na to, aby Aki zamierzała ruszyć się ze swojej ławki tuż za plecami Tsuny. Jej uśmiech z każdą chwilą był coraz bardziej irytujący. Aż świerzbiły go ręce.
– Sprawdź, czy nie ma cię gdzieś indziej – warknął na nią.
– Jestem pewna, że nie ma – odparła swobodnie. – Jeśli chcesz o coś zapytać, nie krępuj się.
– Skąd mam wiedzieć, że powiesz prawdę?
– Pomyślmy – udawała, że się zastanawia, po czym uśmiechnęła się radośnie. – Możesz mi zaufać.
– Chciałabyś.
Zachichotała. Była w swoim żywiole, gdy wyciągała z niego same najgorsze cechy, których powinien się pozbyć. Wiedziała, że droczenie się z nim będzie najprzyjemniejszą częścią całego przedsięwzięcia. Przez resztę dnia odzywała się mało, co trochę zaskoczyło Tsunę. Głównie jednak skupiała się na Gokuderze, który zgrzytał zębami choćby na jej spojrzenie. Już nie znosił tej dziewuchy, a będzie jednak musiał ją ścierpieć.

~ • ~

To był długi, męczący dzień, ale już się kończył. Wszystkie najważniejsze punkty zostały odhaczone. Humor psuła mu tylko ta dziewucha z Włoch. Nie miał pojęcia, po co przyjechała, ale to nie wróżyło nic dobrego. Próbował ją nawet śledzić, lecz zniknęła gdzieś pomiędzy uliczkami. Zwyczajny człowiek się tak nie zachowuje. Musiała być z mafii. Pytanie tylko, z której? Jakie są jej cele? W przypadek nie zamierzał uwierzyć.
Kolejna wkurzająca osoba, która doprowadza go do szału. Że też dookoła jest tylu idiotów. On sam by wystarczył do chronienia Dziesiątego. W końcu jest jego Prawą Ręką. Kto lepiej nadaje się do tego zadania jak nie on? Na pewno nie ta irytująca dziewucha, która chce mu zabrać ten tytuł.
Z tego wszystkiego nie spojrzał ani razu w okno. Nie zauważył, że jest obserwowany, co wyraźnie bawiło obserwatorkę. Po jego zirytowanej minie wiedziała, o kim myśli.
– Znowu go obserwujesz – usłyszała.
– Jesteś zazdrosny?
Tylko zerknęła na postać stojącą za nią. Nie chciała, by wyczytał z jej oczu tęsknotę. Pewnie i tak się domyślał. Powtarzali ten cykl tyle razy, że żadnego z nich już nie zaskoczy. Może tylko pokolenia były inne. Jednak ich to nie do końca dotyczyło. Wieczność utkwiona w przeszłości, przerywana rozstaniami, udawana. Już zawsze razem, ale nie tak, jak tego oczekiwali.
Prychnął rozbawiony i otoczył ją ramionami. To była jedna z niewielu chwil, kiedy mogli sobie na to pozwolić. Odrobina czułości – tyle im zostało, gdy przytulała policzek do jego. Tego nieschowanego pod tatuażem.
– Wiesz, że mam słabość do takich charakterów – powiedziała.
– Jeszcze będzie przeklinał, że nie zginął w tamtej walce.
– Bez niego byliby niekompletni.
– Co chcesz przez to powiedzieć? – zapytał, patrząc na nią uważnie.
Uśmiechnęła się lekko i przymknęła oczy, pozostawiając go bez odpowiedzi. Nie miała jeszcze pewności, czy rzeczywiście do tego dojdzie, ale tych kilka dni pozwoliło jej zrozumieć wybór Dziewiątego. To marzenie żyło w Pierścieniach Vongoli, potrzebowało tylko wykonawców tej idei.
– Chyba ich przeceniasz – prychnął.
– Sam wiesz, co może osiągnąć grupa dzieciaków – zachichotała.
– Z pokolenia na pokolenie robisz się coraz bardziej pyskata – stwierdził.
– Jestem wolna, choć przywiązana do trzonu. Robię, co mogę, aby wola została wykonana, a idea nie upadła. Takie nadaliście mi zadanie.
– Może było to błędem? – westchnął.
– Nie czuję się pokrzywdzona. Podarowaliście mi jeszcze kilka chwil, nim odeszliście. Rodzina jest dla mnie wszystkim. Niczego innego nie mam.
– Aniele…
W ciszy wieczoru wybrzmiały niewypowiedziane słowa. Nie potrzebowali ich. Teraz były tylko echem dawnych dni kpiących z tych, którzy ingerowali w przeznaczenie. Los z nich okrutnie zadrwił, lecz potrafili jeszcze odszukać tych kilka chwil szczęścia, które tak bezczelnie wyrywali. Nie zapomnieli jednak, że nawet najpotężniejsi stawali się bezsilni wobec praw życia. Zbyt boleśnie się o tym przekonali.