Tagi

Zaczynamy część drugą tej opowieści. Tym razem historia będzie kręcić się wokół Pierwszego Pokolenia, na co niektórzy niecierpliwie czekali;) Szata graficzna też niedługo się zmieni, ale na to potrzebuję odrobiny czasu. A teraz życzę miłej lektury.

Morze za oknem było bardzo spokojne, a niebo bezchmurne i słoneczne. Uwielbiała ten widok. Sprawiał, że wszystkie troski mijały, a ona mogła zapomnieć o tym wszystkim, co wiązało ją z pozycją i obowiązkami. Nigdy też nie była w porcie, bo to nie wypadało. Samą Walencję znała jedynie z okien pałacu i z tych nielicznych chwil, gdy podróżowała powozem. Całe życie miasta było dla niej raczej opowieścią o nieznanym świecie niż rzeczywistością. A tak bardzo marzyła o podróżach i poznawaniu świata, ludzi. Chciała się przekonać, ile prawdy jest w tych wszystkich opowieściach, lecz pogodziła się, że to to nigdy się nie spełni. Pozostawały jej marzenia o tym, co jest za horyzontem, który łączył dwa błękity.
W lustrze oglądała, jak służąca rozczesuje jej długie, czarne pasma. Dziś towarzyszyła jej kobieta, która nigdy nie ciągnęła za włosy i zapewne upnie je bardzo starannie. Sama by tego nie zrobiła, potrafiła układać jedynie proste fryzury, które nie pasowały osobie o jej pozycji społecznej. Były zbyt prostackie jak na gust ojca, ale też nie potrzebowała takich umiejętności przez całe życie otaczana przez służbę.
Krótkie pukanie oznajmiło gościa. O tej porze było to nieco niespotykane, zwłaszcza, że do środka wszedł ojciec. Był to postawny, czarnowłosy mężczyzna, który samym swoim wyglądem dawał innym do zrozumienia, że to właśnie on jest walenckim księciem, Hugo Salvatore.
Służąca ukłoniła się w popłochu, przerywając czesanie, ona zaś wstała z godnością i dygnęła tak, jak jej to wpojono, gdy tylko nauczyła się chodzić.
– Ojcze.
– Muszę z tobą porozmawiać, Eleno – oznajmił oschle.
Odkąd pamiętała, zawsze taki był. Brak w nim czułości wobec innych, nawet najbliższych. Chyba słuszne były opinie służby, że córka to tylko problem dla niego, bo uczynienie z niej spadkobierczyni byłoby kłopotliwe. Samo znalezienie jej odpowiedniego męża było obecnie dość dużym wyzwaniem.
Odesłała służącą, nie przejmując się, że upięte ma tylko część włosów – może dokończyć później. Mężczyznę zaprosiła na fotel, sama usiadła w drugim. Zrobiła to z wdziękiem, którego od niej wymagano po tych wszystkich lekcjach i wpajaniu zasad. Była walencką księżniczką. Nie mogła zachowywać się jak prostaczka.
– Wychodzisz za mąż – oznajmił książę. – O twoją rękę poprosił włoski hrabia, Cesare Balamonte, a ja wyraziłem zgodę.
Otworzyła usta, po czym zamknęła je, nic nie mówiąc. Była zbyt zaskoczona tą nowiną, by odpowiedzieć coś wystarczająco elokwentnego.
– Jesteś w odpowiednim wieku, Eleno. Hrabia Balamonte zapewni ci godny byt. Oczekuję, że nie będziesz się sprzeciwiać.
– Postąpię zgodnie z twoim życzeniem, ojcze.
Po chwili została sama. Podeszła do okna i zapatrzyła się w horyzont. Nie miała pewności, co dokładnie czuje po tej wiadomości. Nie sądziła, że to tak szybko nastąpi, choć podejrzewała, że to się tak skończy. Była książęcą córką, w jej życiu nie było miejsca na romantyczne uniesienia. Pomimo młodego wieku zdawała sobie z tego sprawę. Jej mariaż był czysto pieniężny, tylko o to chodziło. Po pałacu chodziły historie, że książę żyje ponad stan i zaczyna brakować mu pieniędzy. To pchnęło go, aby wydać córkę za mąż za kogoś, kto mógłby zniweczyć te problemy.
Hrabiego Balamonte widziała raz w życiu, kilka lat temu. Był od niej dwa razy starszy, do tego już wtedy obserwował ją jak jakąś zdobycz. Teraz dopiął swego. Dostanie ją, koneksje jej ojca i kto wie, co jeszcze.
Wątpiła, by czekało ją dobre życie. Nie znała swojego przyszłego małżonka, a różnica wieku nie pozwoli im się zrozumieć. Prawdopodobnie do jej obowiązków ograniczy się urodzenie dziedzica, bo cóż mogłaby sobą reprezentować? Powoli uschnie w rezydencji hrabiego otoczona obcym światem.
Włochy zdawały się być bardzo daleko. To będzie jej jedyna podróż – z klatki do klatki. Ironia losu. Jej życie zostało już z góry ustalone, była mniej wolna od którejkolwiek służącej w rezydencji. Jednak co mogła zrobić? Musiała się dostosować do życzenia ojca, bo inaczej skończy z niczym. Zresztą wątpiła, czy ktoś pytałby ją o zdanie. Im szybciej pogodzi się z tą decyzją, tym lepiej.
– Księżniczko?
Spojrzała na służącą, która wróciła dokończyć czesanie. Uśmiechnęła się do niej i usiadła przed lustrem, pozwalając cichym łzom spłynąć po policzkach.

~ • ~

Statek był dość luksusowy, miała do swojej dyspozycji dość sporą kajutę, a załoga odnosiła się do niej z należnym szacunkiem. Trudno było się dziwić, za to dostawali zapłatę, zresztą książęca córka powinna podróżować komfortowo i bez trosk. Inny scenariusz tylko pokazywałby słabość księcia, a to mogłoby źle wpłynąć na mariaż.
Elena zdążyła się już przyzwyczaić do myśli, że zostanie żoną hrabiego Balamonte. Nie do końca rozumiała, dlaczego ojciec nie popłynął z nią – tuż po dotarciu na miejsce miał się odbyć ślub – ale i tak niewiele mogła z tym zrobić. Zaakceptowała fakty takimi, jakimi były, bo cóż innego jej pozostało? Nie mogła walczyć z przeznaczeniem, skoro była tylko bezsilną kobietą. Dzieckiem jeszcze, bo i tak się czuła. Małżeństwo wciąż było dla niej dość abstrakcyjnym pojęciem, a jednak wymagano od niej gotowości.
Rzadko spędzała czas na pokładzie. Posłana z nią służba powtarzała, że to niestosowne i niezdrowe, poza tym nic dobrego nie mogło przyjść z plątania się pod nogami załodze. Ekscytacja podróżą już minęła, jeszcze początkowo czuła ją, choć nie okazywała. Mimo to kątem oka obserwowała port, gdy czekała na początek rejsu. To ją ciekawiło. Może niewiele o tym wiedziała, ale chciała poznać życie zwyczajnych ludzi, choćby przez kilka chwil obserwacji. Dookoła wszystko było nowe, ale teraz po kolejnym dniu rejsu czuła jedynie znudzenie. Krajobraz też się nie zmieniał, tylko niebo i morze.
Czas poświęcała głównie na ćwiczenie włoskiego, który teraz będzie jej codziennym językiem. Lekcje odebrane jeszcze w dzieciństwie nie poszły na marne i miała nadzieję, że będzie mogła się komunikować z nowymi ludźmi bez przeszkód. Ostatnie, czego chciała, to ograniczyć się jeszcze bardziej przez barierę językową. To byłoby przerażające.
Hałas na pokładzie zwrócił jej uwagę. Podniosła spojrzenie znad czytanej książki i wsłuchała się w dźwięki. Wykrzykiwane rozkazy miały w sobie jakieś zdenerwowanie. Coś się wydarzyło. Coś złego.
– Sprawdzę to – odezwała się służąca. – Proszę tu zostać.
Nim jednak wyszła, w drzwiach kajuty zjawił się pierwszy oficer. Minę miał dość zaniepokojoną.
– Proszę stąd nie wychodzić, pani – odezwał się z szacunkiem.
– Czy coś się wydarzyło? – zapytała Elena.
– Na horyzoncie pojawił się okręt piracki. W tej chwili staramy się dotrzeć do najbliższego portu bez konfrontacji z nimi, ale może to być trudne. Zrobimy jednak wszystko, by zapewnić panience i panienki świcie bezpieczeństwo. Proszę tu zostać.
– Dobrze.
Elena poczuła niepokój. Słyszała wiele historii o morskich rozbójnikach, ale dotąd nie potrafiła sobie tego wyobrazić w sposób rzeczywisty. Jak wiele rzeczy spotkanie z piratami było dość abstrakcyjne. Mimo to wiedziała, że jeśli do niego dojdzie, sytuacja stanie się trudna. Kto wie, co postanowią w jej sprawie. Gdy tylko zorientują się, z kim mają do czynienia, mogą zażądać okupu od hrabiego bądź ojca. Czy któryś z nich będzie do tego skłonny? Nie miała pewności.
Służba była dużo bardziej skłonna do paniki. Gdy tylko usłyszeli o piratach, zaczęły się przerażone modlitwy o bezpieczeństwo i ochronę dla księżniczki. Do tego nerwowe zerkanie w iluminator.
Początkowo wydawało się, że skończy się na strachu, ale piraci nie dali im spokoju. Gdy już upatrzyli sobie zdobycz, nie zamierzali odpuścić. Sukcesywnie zbliżali się do statku, przygotowując się do napaści. Byli dużo lepiej uzbrojeni i doświadczeni w walce. Nie trudno było odgadnąć, kto ma większe szanse.
Tak zaczął się koszmar. Napaść była brutalna i gwałtowna. Pokład pokrył się krwią, powietrze wypełniło zapachem strachu, modlitwy zaś nie zostały wysłuchane. Elena i jej trzy służące zostały wywleczone z kajuty przed oblicze herszta bandy, który uśmiechnął się obleśnie na widok młodej księżniczki. Brudną łapą złapał ją za podbródek i uniósł głowę dziewczyny, by przyjrzeć się jej twarzy.
– Coś za jedna? – zapytał po włosku.
Nie odpowiedziała. Strach zacisnął jej gardło, a w oczach zebrały się łzy. Chciała wracać do domu, do bezpiecznej bańki rezydencji i niewiedzy. Świat był zbyt przerażający.
– Nie rozumiesz po włosku?
Nie pozwoliła łzom popłynąć. Co by się nie działo, była dumną córką walenckiego księcia i tak powinna się zachowywać. Dać jakiemuś prostakowi przewagę strachu, to jak umrzeć.
– Rozumiem – odpowiedziała nieco drżącym głosem. – Jestem Elena Salvatore, córka Hugo Salvatore, księcia Walencji.
– Księżniczka – stwierdził pirat z uznaniem. – Co księżniczka Walencji robi tak daleko od domu?
– Płynę na spotkanie z narzeczonym.
– Więc narzeczony pewnie będzie się niepokoił, gdy nie przypłyniesz i tym chętniej zapłaci za twój bezpieczny powrót.
Nie odpowiedziała, bo to mogło ocalić jej życie bądź go ostatecznie pozbawić. Bezpieczniej było milczeć. Zresztą ledwo panowała nad strachem.
– Kim jest twój narzeczony, księżniczko? – zapytał.
– Hrabia Cesare Balamonte.
– Dobrze. Skontaktuję się z hrabią. Do tego czasu zostaniesz moim gościem. Zabierzcie ją do mojej kajuty.

~ • ~

Mogła już tylko biec, żeby ocalić życie. Za sobą słyszała krzyki i przekleństwa. Ścigali swą zdobycz, a jak ją dopadną… Była zbyt przerażona, by o tym myśleć, ale wiedziała, że może liczyć tylko na siebie. Nikt jej nie pomoże w tym obcym kraju. Wszystko przestało mieć znaczenie prócz rozpaczliwego pragnienia przetrwania.
Nie wiedziała, czym zawiniła, że to wszystko się wydarzyło, bo to musiała być jakaś kara. Napaść piratów, którzy wymordowali całą załogę, a ją porwali dla okupu. To był koszmar. Niewola napawała ją strachem. Jej samej nic nie zrobili, musiała jedynie znosić kapitana, który wzbudzał w niej obrzydzenie. Jej służące miały mniej szczęścia. Pomimo zamknięcia słyszała ich rozpaczliwe krzyki i błagania o litość. Była tym przerażona i zasłaniała uszy za każdym razem, gdy zaczynało się od nowa. Bała się, że w końcu zajmie ich miejsce. Może było to okrutne z jej strony, ale błagała w myślach, żeby tak się nie stało.
Sądziła, że to najgorsze, co może się wydarzyć, ale potem nadszedł sztorm. Tak gwałtowny, jakby samo niebo się wściekło. Okręt nie wytrzymał i przegrał z burzą, morze pochłonęło wszystko: ludzi, statek, skradzione wiano.
Jakimś cudem przeżyła, a morze wyrzuciło ją na brzeg. Skalisty i opuszczony. Była przemoczona, brudna, głodna i potargana, ale żywa. Nie wszyscy mieli to szczęście. Jednak to był dopiero pierwszy krok, bo teraz musiała jakoś przetrwać bez niczego. Wątpiła, czy jej się to uda, a pomoc hrabiego bądź ojca była prawie niemożliwa do zdobycia. Dla nich niewiele znaczyła.
Nie to jednak w tej chwili było najgorsze. Kilku piratów również przeżyło i teraz próbowało ją złapać. Wciąż była dla nich użyteczna. Przerażali ją swoimi zamiarami. Wzywanie pomocy na nic się nie zdało, nawet nie wiedziała, czy w pobliżu jest jakieś ludzkie osiedle. Musiała uciec, choć płuca paliły bólem z braku tlenu, całe ciało bolało, a mokra suknia plątała nogi.
Upadła, czując ból w lewej kostce. Piraci byli tuż za nią, a ona mogła się tylko czołgać i prosić Boga o ocalenie bądź szybką śmierć. Nie zniosłaby hańby, którą niosą jej ci zbrodniarze.
Wielka, owłosiona łapa złapała ją za włosy i brutalnie szarpnęła. Krzyknęła z bólu, w oczach miała łzy. Pirat uśmiechnął się bezzębnymi ustami. Dopadł ją pierwszy.
– Błagam, zostaw mnie w spokoju – poprosiła po włosku.
Odpowiedział jej tylko śmiech. Pirat wyciągnął do niej drugą rękę, chcąc rozerwać suknię. Zamknęła oczy zbyt przerażona i nie mogąc wyrwać się z uścisku na włosach. Modliła się w myślach o ocalenie, choć nie miała zbyt wielkich nadziei.
Skowyt bólu wypełnił jej uszy. Otworzyła zaskoczona oczy. W rękę pirata wbiła się strzała.
– Następna zabije – usłyszała spokojny głos. – Łapy precz od dziewczyny.
Groźba była aż nadto wyczuwalna w tym tonie i nie wolno było pomyśleć, że to żart. Kimkolwiek był ten człowiek, był poważny.
Odwróciła głowę, żeby zobaczyć łucznika. Stał jednak tak, że w świetle słońca widziała jedynie jego sylwetkę. Tyle jednak wystarczyło, żeby poczuć przypływ nadziei.
Piraci nie przestraszyli się ostrzeżenia. Odrzucili przemoczone pistolety i wyciągnęli rapiery, kierując ostrza przeciwko niej. Jej włosy nadal były w stalowym uścisku, więc nie mogła się nawet cofnąć.
– Może spróbujemy, co jest szybsze? – zakpił jeden z napastników. – Twoje strzały czy nasze rapiery?
Jeden z piratów jęknął uderzony przez jasnowłosego młodzieńca, który zaszedł ich z innej strony. Elena nawet nie zauważyła, kiedy podszedł i zaatakował. To łucznik ściągnął na siebie całą uwagę. Ten drugi uniknął ciosu kolejnego pirata i skutecznie kontratakował. Elena krzyknęła, gdy zobaczyła lśniącą klingę mknącą w jej stronę, lecz cios nigdy nie nadszedł – strzała przeszyła serce napastnika.
Cała bitwa trwała tylko kilka chwil i zakończyła się zwycięstwem dwóch nieznajomych. Łucznik bowiem dołączył do bezpośredniego starcia, bezlitośnie uderzając przeciwników. Po wszystkim podszedł do Eleny i przykucnął, żeby jej bardziej nie przestraszyć. I tak miała dość wrażeń.
Patrzyła na niego z mieszanką fascynacji i strachu. W świetle poranka jego włosy wpadały w płomienną czerwień, mądre oczy wpatrywały się w nią ze spokojem, ale też niebezpiecznym błyskiem. Trochę przestraszyła się, gdy spostrzegła brzydką bliznę po prawej stronie przystojnej twarzy młodzieńca. Gdy to zauważył, obrócił się nieznacznie, żeby tego nie widziała.
– Nie musisz się obawiać. Nie zrobimy ci krzywdy – powiedział.
– Dziękuję za ocalenie życia – odpowiedziała. – Jestem naprawdę bardzo wdzięczna.
Spróbowała wstać, ale ból w kostce osadził ją na miejscu. Łucznik to dostrzegł, jednak nie wyciągnął do niej ręki.
– Mogę zobaczyć? – zapytał.
Kiwnęła głową i uniosła rąbek sukni. Przy okazji na jej policzki wpłynęły rumieńce, choć sama nie wiedziała, dlaczego. Łucznik ostrożnie zsunął z jej nogi podartą pończochę i obejrzał kostkę, która zdążyła już spuchnąć. Elena poczuła ból, gdy dotknął jasnej skóry.
– Skręcona – oznajmił.
– Zabierzemy panienkę do znajomego doktora, żeby opatrzył nogę – odezwał się ten drugi, jasnowłosy.
Spojrzała na niego. Był niższy i drobniejszy od łucznika, blond grzywka opadała na mądre, pomarańczowe oczy. Uśmiechał się ciepło, dając Elenie pewne poczucie bezpieczeństwa. Choć go nie znała, wiedziała, że może mu zaufać.
– I tak wiele już panowie dla mnie zrobili – odparła cicho. – Nie śmiem prosić o więcej.
– Byłoby bestialstwem zostawić panienkę w tej chwili samej sobie. O nic proszę się nie martwić.
Zrozumiała, że żaden argument nie zmieni jego postanowienia. Nie miała pojęcia, dlaczego zdecydowali się jej pomóc, ale w tej chwili czuła jedynie wdzięczność.
– Bóg panom wynagrodzi tę dobroć – pochyliła głowę.
Łucznik prychnął rozbawiony. To ją odrobinę przestraszyło, bo nie wiedziała, co to ma oznaczać.
– Niech się panienka nie obawia, nie zrobimy panience krzywdy – zapewnił blondyn. – Nie przedstawiliśmy się dotąd. Nazywam się Giotto, a to mój przyjaciel, G.
– Jestem Elena Salvatore, córka księcia Walencji, Hugo Salvatore. To zaszczyt.
G wziął ją ostrożnie na ręce. Przez całą drogę do miasta był milczący, podczas gdy Giotto odrobinę niezdarnie prowadził rozmowę z Eleną. Wyjaśniła mu, co robi we Włoszech i jak znalazła się w tej sytuacji. Sama nie wiedziała, dlaczego ufa temu młodzieńcowi. Był od niej jedynie kilka lat starszy, ale w przeciwieństwie do młodziutkiej księżniczki miał możliwości czynienia zmian. Intuicyjnie to wyczuwała, choć nie do końca rozumiała. Przede wszystkim był inny niż wszyscy dotąd poznani przez nią ludzie. Bezinteresowny i ciepły. Usłyszawszy jej historię, obiecał pomóc w kontakcie z hrabią Balamonte i zaproponował, aby została w jego domu, dopóki sytuacja się nie rozwiąże. Nie oczekiwał zapłaty.
Elena niczego nie była już pewna. W ciągu zaledwie paru dni przeżyła naprawdę dużo i potrzebowała czasu, by jakoś to sobie poukładać. Nie miała również pewności, czy wszystko skończy się dobrze. Już chyba nigdy nie wróci do normalności sprzed wyjazdu z Walencji. I tego właśnie się bała.