Tagi

Jak widzicie, zmieniła się szata graficzna. Nie jest to ostateczny projekt, ale nad tym pracuję w wolnej chwili.

Walencja stała się gorzko-słodkim wspomnieniem, które zakończyło pewien etap w życiu Eleny. Stała się członkiem Vongoli. Mafii, która szybko zyskała wpływy w okolicy, a to tylko dzięki charakterowi przywódcy i unikalnym ludziom, którzy zaczęli go otaczać. Giotto szybko zyskiwał szacunek i sympatię innych, przychodziło mu to z łatwością, choć niekoniecznie był z tego zadowolony. Czasami wydawało się, że to zbyt wiele dla niego, ale i tak brał odpowiedzialność za sprawy, których się podjął, swoje miasto, które chciał chronić, i ludzi, których nazwał swymi bliskimi. Mimo młodego wieku doskonale wiedział, co chce robić, i szedł do celu, szukając rozwiązań, które nikogo nie skrzywdzą. Czasami było to dla niego ryzykowne, ale nie obawiał się tego. Gdy sobie coś postanowił, nie było siły, by móc go od tego odwieść.
Właśnie ten upór sprawił, że Elena stała się częścią jego rodziny. Przypadek postawił jego i G w tym samym miejscu i czasie co dziewczynę, więc mogli usłyszeć jej wołanie o pomoc. Giotto nie potrafił tego zignorować, choć Elena była mu kompletnie obca. Nie poprzestał na tym, że uratował ją przed piratami, ale zaopiekował się nią i starał się pomóc. Niewiele z tego wyszło, Elena została pozostawiona samej sobie przez tych, którzy powinni czuć się za nią odpowiedzialni, więc nie mógł zostawić jej bez niczego. Nie potrafił, bo nikt nie zasługiwał na taki los. Może powinien znaleźć jej nowy dom, ale postanowił, że zostanie z nimi. Miał jeszcze niejasne przeczucie, że dziewczyna zmieni coś w ich życiu.
Ona sama na razie podchodziła do swojej roli w Vongoli bardzo krytycznie. Czuła się jak darmozjad, który nie ma, czym się odwdzięczyć. Nieważne, że Giotto powtarzał, że nie musi, i tak czuła się zobowiązana. Zdawała sobie sprawę, jak niewiele może. Nie została wychowana do wielkich celów, brakowało jej podstawowej wiedzy z różnych dziedzin. Była dzieckiem, pionkiem dotąd otaczanym przez służbę i zbytki. Nie musiała się zastanawiać nad wieloma przyziemnymi sprawami jak posiłki i ciepłe łóżko. Teraz się to na niej zemściło. Stała się zależna od dobrej woli Giotta i choć wiedziała już, że młody Primo nie skrzywdzi jej w żaden sposób, to trochę godziło to w dumę dziewczyny. Chciała się jakoś odwdzięczyć, dać coś z siebie tym ludziom, którzy otoczyli ją opieką, a nie tylko dokładać problemów. Tylko czy potrafi?
Śniadanie przebiegało w dość gwarnej atmosferze. W jadalni zebrali się wszyscy najbliżsi współpracownicy Giotta nazywani przez pozostałych mieszkańców rezydencji Strażnikami. Było ich sześciu i wszyscy zwracali się do nich z szacunkiem, choć każdy z nich charakteryzował się czymś innym. Elena była dość mocno zaskoczona, gdy została im przedstawiona – dotąd poznała jedynie G i Deamona – i dostrzegła te różnice. Jednak w ciągu kilku dni zdążyła do tego przywyknąć, choć nadal widok tych wszystkich osób przy jednym stole był dość osobliwy.
– Planujesz coś na dziś, Eleno? – zapytał Giotto, uśmiechając się do Hiszpanki ciepło.
Tylko z tego powodu od razu zrozumiała, że mówi do niej. Już wielokrotnie wynikły pewne nieporozumienia z powodu zbieżności imienia z narzeczoną Deamona.
– Raczej nie – odparła cicho.
– Widziałaś już miasteczko?
– Nie było okazji.
Od powrotu z Walencji czas spędzała w rezydencji Vongoli. Trochę się bała spacerować w pojedynkę, gdzieś w środku nadal istniała pamięć o tym, co wydarzyło się po sztormie, obawiała się też, że się zgubi w obcym miejscu i sprawi im dodatkowe problemy. Proszenie kogoś o oprowadzenie również zdawało się jej nadużyciem gościnności Giotta, a nadal przyzwyczajała się do domu.
Primo uśmiechnął się ze zrozumieniem. Nie miał trudności z domyśleniem się powodów dziewczyny. Nie do tego była przyzwyczajona i chyba nie rozumiała, na czym polegają rodzinne więzi. Cóż, książę Walencji pozostawił po sobie dość nieciekawe wrażenie człowieka chłodnego i nastawionego na zyski. Mariaż córki również był inwestycją, a skoro nieudaną, postanowił ją odrzucić. Elena musiała zrozumieć, że jest też inny sposób bycia, inny model rodziny i nauczyć się bycia jego częścią.
– Lampo, oprowadzisz Elenę po okolicy – poprosił.
Najmłodszy ze Strażników pod koniec tego roku miał skończyć szesnaście lat, więc przez wszystkich dookoła traktowany był nieco pobłażliwie. Zielonowłosy chłopak był synem okolicznego właściciela ziemskiego, któremu Giotto pomógł wyplątać się z dość nieprzyjemnych kłopotów, przez które mógł wszystko stracić. Sam Lampo był raczej tchórzem i leniem, więc większość czasu spędzał na nic nierobieniu, co drażniło G, który nie omieszkał przepuścić okazji, by chłopaka nazwać darmozjadem albo leniwym gnojkiem.
– Ja bym mu nie ufał – odezwał się także w tej chwili. – Zgubi się, gdy tylko wyjdą za bramę i trzeba będzie ich szukać przez resztę dnia.
– Doskonale znam te tereny, głupku – oburzył się Lampo.
– Wątpię. Puszczenie księżniczki w twoim towarzystwie to utrapienie. Zresztą i tak nie dasz rady, leniwy darmozjadzie.
To tylko rozpoczęło kolejną kłótnię pomiędzy tymi dwoma, co było na porządku dziennym. G jawnie kpił z Lampa, który podchodził do tego dość dziecinnie.
– Wygląda na to, że nasza Prawa Ręka zaczyna troszczyć się o kogoś innego niż jedynie o szefa – skomentował Deamon. – Może się zakochał?
– Zamilcz, Spade – warknął G. – Posłanie tego darmozjada tylko przysporzy problemów Giotto.
Deamon uśmiechnął się ironicznie. No tak, G zrobiłby wszystko dla szefa, a dokładanie kłopotów surowo karał. Troska o innych jakoś do niego nie pasowała. Zresztą na każdym kroku dawał do zrozumienia, że nie podoba mu się obecność Eleny wśród nich. Czyżby poczuł zagrożenie z jej strony? W końcu Giotto był dość zaangażowany w sprawę tej dziewczyny.
– W takim razie może ja im potowarzyszę? – zaproponował Ugetsu. – Czy cię to satysfakcjonuje, G?
Ugetsu Asari był Japończykiem, który poznał Giotta jeszcze jako dziecko. Kontakt na wiele lat się urwał, po czym odnowił znowu, gdy Asari przybył do Włoch na wieść, że dawny przyjaciel potrzebuje pomocy. Jego umiejętności szermiercze były znane w różnych kręgach i podziwiane, choć on sam aż tak bardzo się nimi nie szczycił.
G prychnął jakby z pogardą, ale nie odmówił Japończykowi udziału w wyprawie. Ten uśmiechnął się uprzejmie najpierw do niego, następnie do Eleny.
– Mam nadzieję, że moje towarzystwo nie będzie niemiłe panience.
– Wręcz przeciwnie – odwzajemniła gest. – Będę zaszczycona tą atencją.
– Więc postanowione – uznał Giotto. – Lampo, ufam, że zadbasz o Elenę.
– Oczywiście, Primo – odparł znudzonym tonem. – Oprowadzę ją tak, że poczuje się tu jak w domu.
– Cieszę się.
Niedługo później cała trójka ruszyła do miasteczka. Pomimo jesiennej pory dzień był słoneczny, tylko delikatny powiew chłodnego wiatru i opadłe liście przypominały, że coraz bliżej jest zimy. Niedługo świat dookoła przykryje biały puch, a oddechy będą zamieniać się w niewielkie obłoczki pary wodnej. Dla dzieci będzie to czas nowych zabaw: obrzucania się śniegiem, tworzenia białych figur, ślizgania się po zamarzniętej tafli pobliskiego stawu. Do tego nadejdzie czas świąt Bożego Narodzenia – wyjątkowy i pełny rodzinnych więzi.
Na myśl o tym Elena otuliła się mocniej płaszczem, który dostała od swojej imienniczki. Był dużo skromniejszy od ubrań, które miała w Walencji, ale nadal dość elegancki i świadczący o pozycji ludzi, wśród których teraz mieszkała.
– Zmarzłaś, księżniczko? – zapytał Lampo, dostrzegając ten gest.
– Nie, to nie to – uśmiechnęła się lekko. – I nie nazywaj mnie, proszę, księżniczką. Już nią nie jestem.
Westchnęła. Oficjalnie Elena Salvatore już nie istniała, bo była martwa. Używanie tego nazwiska mogło zostać uznane za zbrodnię, a dla niej samej było rozjątrzaniem świeżej rany. Nagle się okazało, że była nikim. Bez imienia, bez domu, bez rodziny. Bez żadnego zabezpieczenia. Gdyby nie Vongola, pewnie już dawno byłaby martwa.
– Ale ciągle się mylicie z Eleną – odparł Lampo. – Nigdy nie wiadomo, która z was się odezwie.
– Szczerze mówiąc, mnie też to martwi – przyznała. – Książę Walencji pozbawił mnie tożsamości.
– Może w takim razie powinnaś przybrać nowe imię? – zasugerował Ugetsu.
– Nowe imię?
– Skoro nie czujesz się dobrze ze starym, które przypomina ci o dawnym życiu, to mogłoby pomóc. Teraz jesteś częścią naszej rodziny – uśmiechnął się Japończyk.
Zastanawiała się nad tym. Nie mogła odmówić Asariemu logiki w tym, co mówił. Nowy początek z nowym imieniem, które nie będzie jej mylić ze starszą imienniczką. Może to coś zmieni i pozwoli jej pójść dalej z podniesioną głową, odnaleźć własną ścieżkę, by nie być jedynie ciężarem dla Vongoli. By znaleźć sposób, aby odwdzięczyć się za ich dobroć i opiekę.
– Żadne imię nie przychodzi mi do głowy – stwierdziła. – Nigdy nie myślałam, by spróbować, jakie będzie do mnie pasowało.
– Może Aki? – zasugerował Ugetsu.
– Aki? Co ono oznacza?
– Jesień w języku japońskim, a taką porą stałaś się częścią Vongoli. To tylko luźna propozycja, więc możesz ją odrzucić, jeśli ci się nie podoba.
Uśmiechnęła się i pokręciła głową.
– Aki Vongola – powtórzyła. – Jest idealne. Dziękuję ci, Ugetsu.
– Miło mi cię poznać, Aki – odwzajemnił uśmiech.
Lampo ujął jej dłoń i delikatnie pocałował.
– Panienko Aki, witaj w Vongoli – powiedział.
– Wystarczy Aki, Lampo – zaśmiała się.
Poczuła szczęście. Od dziś zamierzała być Aki, członkinią Vongoli. Może jeszcze nie wiedziała, jaką drogą powinna pójść, ale taki początek był dobry. Napełniał ją nadzieją na kolejne dni.
Spacerowali po miasteczku do pory obiadowej. Lampo wypełnił swoje obowiązki przewodnika dość sumiennie, Asari tylko czasami musiał coś dopowiedzieć, ale dzięki nim Aki nie czuła się tu już tak obco jak na początku. Nadal nie była gotowa na samotne wędrówki, ale to miasteczko stało się jej bliższe. Może nawet kiedyś nazwie je domem.
Okoliczne dzieciaki, gdy ich dostrzegły, zawołały Lampa do zabawy. Zwykle nie potrzeba było zbyt długo go namawiać, ale dziś miał przecież zadanie zlecone przez Prima. Nie mógł tego ot tak zostawić, choć bardzo go kusiło.
– Może wstąpimy na filiżankę herbaty i kawałek ciasta do Paradiso? – zaproponował Ugetsu. – Musisz być nieco zmęczona.
Zrozumiała, co ma na myśli. Kiwnęła głową.
– To miła propozycja i chętnie z niej skorzystam – odparła. – Nic się nie stanie, jeśli Lampo przez chwilę nie będzie nam towarzyszył.
Zostawili najmłodszego ze Strażników w towarzystwie dzieciaków, a sami wstąpili do cukierni. Właściciel kojarzył Asariego jako jednego z towarzyszy Giotta, więc zaproponował im stolik przy oknie i osobiście obsłużył.
– Vongola jest tu kochana – zauważyła Aki.
– Jeszcze dwa lata temu to miejsce wyglądało kompletnie inaczej – odparł Ugetsu. – Było pełne biedy, zaniedbania, a zbrodni dokonywało w biały dzień. Policja była skorumpowana, a możni pilnowali tylko własnych spraw. Bez Giotta nic by się nie zmieniło. Dlatego mieszkańcy są mu tak bardzo oddani.
– Chyba go to trochę przytłacza – uśmiechnęła się, wspominając, jak bardzo Primo nie lubił, gdy szukała sposobu na odwdzięczenie się.
Asari również nie mógł nie uśmiechnąć, choć bardziej rozumiał sposób myślenia przyjaciela.
– Giotto nie szukał nigdy poklasku. Po prostu kocha to miejsce i postanowił coś zmienić, o ile mógł. Te proste uczucia sprawiły, że tak wielu ludzi za nim poszło – wyjaśnił. – Choć są tacy, którzy się go obawiają.
– Nie wydaje się być straszną osobą – zauważyła.
– Tej strony siebie raczej ci nie pokaże. Nie ma powodu, by straszyć członków rodziny.
– Gdyby wszyscy rządzący byli tacy jak on, ten świat byłby lepszym miejscem.
– To prawda. Vongola nie byłaby w ogóle potrzebna i pewnie nigdy byśmy się nie spotkali.
Aki zatrzymała dłoń z filiżanką w pół ruchu. Nie mogła odmówić mu racji. Gdyby było inaczej, Vongola by nie powstała, a ona nie opuściłaby domu jako bezimienna panna. Jak wiele zależy od jednej decyzji. Dotąd tego nie zauważała, ale teraz było to dla niej dużo bardziej widoczne.
– Jak ci się podoba to miejsce? – zmienił temat Ugetsu.
– Jest ładne, a ludzie dzięki wam wyglądają na szczęśliwych – odparła. – Myślę, że to dobre miejsce, by żyć.
– Nie przyzwyczaiłaś się jeszcze – zauważył.
– Wiele rzeczy jest tu dla mnie nowych, czasami trudno mi się w tym odnaleźć. Do tego wasza życzliwość, bezinteresowność… Trochę mnie to peszy, a nie chcę nikogo urazić. No i… – zawahała się.
Nie wiedziała, czy powinna o tym mówić, bo to wrażenie mogło być mylne. Nie chciała nikogo pochopnie oceniać.
– Ktoś cię uraził? – zapytał Ugetsu.
– Nie, po prostu chwilami odnoszę wrażenie, że niektórym nie podoba się moja obecność wśród was – odwróciła spojrzenie nieco zawstydzona tym wyznaniem.
Jeszcze kilka miesięcy temu nie pozwoliłaby sobie na tak śmiałe słowa. „Nie jesteś po to, by wydawać sądy” – powiedział jej kiedyś ojciec. Giotto i jej najbliżsi wręcz przeciwnie, pytali ją o zdanie, ale nadal nie mogła się do tego przyzwyczaić.
– Jeszcze do ciebie nie przywykli – odparł Asari. – Potrzeba im więcej czasu, by cię poznać, więc nie martw się tym. Nikt z nas nie jest ci niechętny.
Nie wspomniał słowem o marudzeniu G na decyzję Giotta, bo ten niemal na wszystkich tak reagował. Potem się przyzwyczajał i ewentualnie był opryskliwy. Strażnicy zdążyli to zaakceptować, czasami tylko wytykali mu, że jest lojalny jedynie wobec szefa, a nie Vongoli. Zresztą nikt z nich nie był doskonały, mieli swoje wady, z którymi walczyli, a na które inni przymykali niekiedy oko.
– Dziękuję.
– Nie masz za co dziękować, Aki. Chcemy, żebyś się tu dobrze czuła. To teraz twój dom. A teraz myślę, że powinniśmy już wracać, bo Giotto może naprawdę pomyśleć, że coś się wydarzyło i wyjść nas szukać.
– Racja. Nie chciałabym dokładać mu zmartwień.
Właściciel Paradiso przygotował dla Giotta ciasto, które im powierzył. Od niego Aki dowiedziała się, że szef Vongoli jest strasznym łasuchem i za kawałek ulubionego ciasta zrobi dosłownie wszystko. Z pewnością też będzie szczęśliwy, gdy przekażą mu ten podarunek.
Lampo był nieco niezadowolony, że muszą już wracać, najwyraźniej dobrze się bawił, ale nie protestował zbyt długo. Dzieciakom obiecał, że jeszcze z nimi pogra w najbliższym czasie. Może i był leniem, ale nadal było w nim coś z dziecka, co sprawiało, że dobrze się rozumiał z najmłodszymi mieszkańcami miasteczka.
Do rezydencji wrócili akurat w porze obiadu. G, Alaude i Deamon nie pojawili się na posiłku zajęci jakimiś sprawami, o których Giotto nie zamierzał mówić. Zresztą gdy tylko dostrzegł prezent z Paradiso, kompletnie zapomniał o swoich Strażnikach.
– Może najpierw obiad, Giotto? – zauważyła rozbawiona Elena.
Primo szybko zebrał się w sobie. Co prawda jego bliscy wiedzieli o tej jego słabości, ale powinien choć trochę się zachowywać. Zauważył jednak, że ogólne rozbawienie udzieliło się również Aki.
– Jak poszło zwiedzanie, Eleno? – zapytał.
– Wybacz, Giotto – skłoniła się lekko. – Powinnam się ponownie przedstawić. Od dziś moje imię to Aki.
– Aki? – spojrzał z niezrozumieniem na Ugetsu.
Asari pokrótce wyjaśnił mu historię nowego imienia ich przyjaciółki. Dziewczyna zaś nagle straciła odwagę, by go używać, bo może było to dość śmiałe posunięcie z jej strony.
– Aki – powtórzył Giotto, patrząc na Hiszpankę. – Pasuje ci.
– Dziękuję. To dzięki Ugetsu.
– Od dziś jesteś Aki.
Z niezwykłą łatwością mieszkańcy rezydencji Vongoli przestawili się i problem mylenia obu Elen zniknął. Wszyscy to zaakceptowali, nikt już nigdy nie zwrócił się do niej starym imieniem. Dla nich stała się pełnoprawną członkinią Vongoli, Aki.