Tagi

BUM! To już się kiedyś zdarzyło. Uderzenie, subwymiar, pełno różowego dymu i twarde lądowanie. I dziś znowu dostał Dziesięcioletnią Bazuką Lambo, który pokłócił się z Gokuderą o najlepsze miejsce do oglądania noworocznego pokazu sztucznych ogni. Ten Sylwester będzie niezapomniany, na pewno.
Znalazł się w lasku. Jak za pierwszym razem, ale już bez trumny. To na pewno plus, choć nie miał pojęcia, gdzie dokładnie jest. Dookoła tylko drzewa, było też cieplej niż jeszcze przed chwilą w teraźniejszej Namimori. No nic, powinien zaczekać, aż minie pięć minut i będzie po sprawie. Chociaż korciło go, żeby się rozejrzeć. Przecież to nic złego. Wystarczy, że nie wpadnie na dorosłych Strażników. Dość spotkań z nimi jak na jedno życie. Może poczekać aż dorosną.
Znalazł ścieżkę, więc podążył nią spokojnym krokiem. Nie panikował, bo wiedział, jak to działa. Udało mu się zdusić strach w zarodku – to chyba zasługa Reborna. A może Aki? Spędziła z nimi już tyle czasu, że jej spokój udzielał się wszystkim. Może prócz Gokudery, ale ta dwójka chyba nigdy się nie dogada. Może warto sprawdzić, jak to wygląda w tym świecie? Ostatnim razem nie było okazji.
Usłyszał jakieś wołanie, ale za pierwszym razem nie rozróżnił słów. Głos wydawał mu się znany, więc skierował się w stronę, z której, jak się wydawało, dobiegał. Nie minęło dużo czasu, gdy wpadł na kogoś. Podniósł spojrzenie gotowy przeprosić, ale otworzył tylko usta na ten widok. Tego się nie spodziewał.

Spacer miał mu pomóc nabrać sił przed następną partią tych okropnych papierzysk, które G z lubością mu znosił. Nie spodziewał się, że trafi do całkiem innego miejsca. Huk i różowy dym na moment go zdezorientowały. Dopiero po chwili usłyszał krzyki i próby uspokajania kłótni. Brzmiało dość swojsko. Wszystko ucichło, gdy dym się rozwiał.
Patrzyła na niego grupa młodych ludzi.
– G? – odezwał się, ale zaraz pokręcił głową.
Chłopak był podobny do jego Prawej Ręki, miał jednak inny kolor włosów i oczu, no i jego twarz nie była oszpecona. Zielone oczy patrzyły na niego w szoku.
– Primo.
Dziewczęcy głos był dużo bardziej znajomy. I jego właścicielka również. Uśmiechnął się mimowolnie na ten widok, ale nim się odezwał, chłopak, którego wziął za G, warknął:
– Jak to Primo? Dlaczego on tu jest, a nie Dziesiąty? – spoglądał wściekle to na Giotta, to na dziewczynę.
– Nie wiem, Hayato, ale najwyraźniej w Bazuce coś się poprzestawiało. Teraz nie mamy na to wpływu.
– Tak? A jak ci dranie coś zrobią Dziesiątemu?
Zaśmiała się.
– Zapewniam cię, Hayato, że to się nie wydarzy. Nie mają żadnego powodu, by ranić Decimo.
– Nie chciałbym wam przerywać, ale możecie mi wyjaśnić sytuację? – zapytał Giotto.
Uśmiechnęła się do niego ciepło. To był uśmiech Aki, choć bardziej zadziorny i pewny siebie.
– Oczywiście. W wyniku niespodziewanych okoliczności zamieniłeś się miejscami ze swoim potomkiem o mniej więcej czterysta lat – wyjaśniła. – Jesteśmy Dziesiątym Pokoleniem rodziny Vongola.
– Aki, powinnaś mu to mówić? – zapytał cicho brunet do złudzenia przypominający Asariego, sądząc pewnie, że nie usłyszy.
– Masz na imię Aki? – to przede wszystkim zwróciło uwagę Giotta. – Musisz być potomkinią Aki i G. Jesteś do niej strasznie podobna. Wręcz nie do odróżnienia.
Zaśmiała się i nadepnęła na stopę Gokudery, gdy próbował się odezwać. Jej surowe spojrzenie go uciszyło.
– Takeshi, zajmijcie się na chwilę Primo, ok? – poprosiła i odciągnęła Hayato na bok.
Nie był zbyt zadowolony z takiego traktowania, ale pozwolił na to. Dopiero poza zasięgiem słuchu syknął na nią:
– Co robisz?
– Nie wolno mu powiedzieć, kim jestem naprawdę – rzekła surowo. – Pozostałych też trzeba o tym zaraz poinformować.
– Dlaczego?
– Bo nie jestem taka jak wy. Jeśli Giotto się dowie, to może na niego wpłynąć, gdy już wróci do swoich czasów. Podejmie inne decyzje, a to może nawet sprawić, że Decimo nigdy się nie narodzi. Wiesz, co się dzieje, gdy ktoś majstruje przy czasoprzestrzeni. To tylko pięć minut. Wytrzymamy.

G był wściekły. Spuścił Giotta tylko na chwilę z oczu, a ten znowu gdzieś przepadł i pewnie się obija. Niech go tylko dorwie, to piekło będzie dla niego całkiem miłą alternatywą. I nawet Aki mu tym razem nie pomoże. Myśli, że jak G ma słabość do tej dziewczyny, to się nią zasłoni. Nie dzisiaj.
Wpadł na kogoś. W pierwszej chwili myślał, że to zagubiony Giotto, ale chłopak był niższy i miał brązowe włosy. Może i był podobny do Prima, jednak to nie on.
– Intruz – warknął, sięgając po broń. – Czego tu szukasz?
Chłopak przez chwilę patrzył na niego w szoku, po czym zaczął machać w panice rękoma.
– Ja… nie… – zająknął się.
To tylko bardziej rozzłościło G. Już miał go złapać za fraki i zaciągnąć do rezydencji na spytki, gdy ten odwrócił się i uciekł. Jednak Strażnik Burzy nie zamierzał na to pozwolić.
Tsuna biegł, ile sił w nogach. Wolał oddalić się od wściekłego G, nim ten całkiem straci cierpliwość. To tylko pięć minut. Poza tym jak on trafił do Włoch czterysta lat wcześniej? Bazuka znowu była uszkodzona. Dlaczego to zawsze przydarza się jemu? I to jeszcze w Sylwestra.
Sam nie miał pojęcia, dokąd biegnie. Najważniejsze było uciec przed Strażnikiem Burzy. Potknął się jednak i upadł. To pozwoliło G go dogonić. Złapał chłopaka za ubranie i podniósł niedelikatnie.
– Teraz mi wszystko opowiesz – warknął.
– G – usłyszeli znajomy głos.
W ich stronę szła dziewczyna w eleganckiej, błękitnej sukni. Długie, czarne włosy miała upięte w eleganckiego koka, a złote oczy spoglądały na całą scenę z niepokojem. Tsuna nie mógł uwierzyć, że tak niewiele się zmieniła, bo bez problemu ją poznał.
– Nie podchodź – ostrzegł ją G. – Intruz może być niebezpieczny.
– Nic wam nie zrobię – odezwał się Tsuna. – Nie jestem wrogiem Vongoli. Wszystko wyjaśnię, ale możesz mnie puścić?
G nie miał takiego zamiaru. Nie ufał temu chłopakowi, a obecność obok Aki tym bardziej nie pozwalała mu na rozluźnienie. Gdyby coś jej się stało, nie wybaczyłby sobie.
– G, puść go. Nie zrobi nam krzywdy.
– Skąd ta pewność?
Wyglądała na zakłopotaną i przez chwilę myślała nad doborem słów.
– Bo czuję się tak, jakbyś trzymał Giotta – wyjaśniła w końcu.
G puścił Tsunę, ale zaraz wycelował do niego z broni.
– Ani drgnij – warknął. – I mów.
Przez głowę Tsuny przeszła myśl, że G jest sto razy straszniejszy od Gokudery, Mukura i Hibariego razem wziętych, a przecież Aki zawsze mówiła o nim jak o wspaniałym człowieku.
– Nazywam się Tsunayoshi i może to głupio zabrzmi, ale jestem z przyszłości. Zamieniłem się z Primo miejscami, ale tylko na pięć minut, więc on zaraz wróci.
– Odkąd na mnie wpadłeś, minęło więcej niż pięć minut.

Hayato był załamany. Ta głupia krowa wyrzuciła Dziesiątego do przeszłości tuż przed północą, a pozostała godzina do noworocznego świtu. I nikt nie wiedział, dlaczego. Według Irie’ego Bazuka nie została w żaden sposób uszkodzona ani przestawiona, więc ta sytuacja nie powinna mieć miejsca. Strażnik Burzy był pewien, że okularnik się myli albo próbuje ukryć swoje błędy. Strażnikom Pierwszego Pokolenia nie ufał za grosz pomimo słów Aki. Ta zresztą wyglądała tak, jakby cieszyła się z tej zamiany. Niemal nie odstępowała Prima na krok. Nigdy nie widział jak tak rozluźnionej jak teraz. Do tej pory zawsze ukrywała się pod jedną z masek, a dziś kompletnie się ich pozbyła. Wyglądała pięknie.
– Jak będziesz się tak krzywił, zostanie ci na cały rok – powiedziała Aki, siadając obok niego.
– Nie ma się, z czego cieszyć. Dziesiąty nadal nie wrócił, ale tobie to chyba nie przeszkadza – rzucił jej kose spojrzenie.
Przez moment patrzyła w horyzont, jakby zastanawiała się nad odpowiedzią.
– Giotto przybył do nas z czasów, kiedy „to” się jeszcze nie zdarzyło – powiedziała w końcu. – Może nie było idealnie, ale byliśmy szczęśliwi. Miło go znowu takiego zobaczyć. Bez poczucia winy.
– A co jeśli to zostanie tak na stałe? – zapytał.
– Jakoś sobie poradzimy – uśmiechnęła się. – Nie martw się, Decimo do nas wróci.
– Skąd ta pewność?
Tylko się uśmiechnęła. Miał coś jeszcze powiedzieć, gdy podszedł do nich Primo. Przyglądał się Aki z uwagą, jakby czegoś w niej szukał. Rzeczywiście tak było. Intuicja podpowiadała mu, że nie jest potomkinią Aki i G z jego czasów. Nie wiedział jednak, jak to ująć w słowach.
– To nic takiego, Primo – odezwała się, uśmiechając się ze zrozumieniem.
– Skąd wiesz, o co chcę zapytać?
– Decimo odziedziczył w genach tę samą minę. Obaj robicie ją, gdy coś was trapi – zachichotała, po czym spoważniała: – Nie przejmuj się tym. Cokolwiek by się nie stało, zawsze będę po stronie Vongoli.
– Słońce wschodzi! – zawołał Yamamoto.
Spojrzeli na wschód. Pierwsze w tym roku wejście słońca na niego było ważnym momentem w Japonii. Wtedy należało wypowiedzieć życzenie, a ono powinno się spełnić. Nim jednak zdążyli to zrobić, usłyszeli wystrzał, a wokół pojawiło się mnóstwo różowego dymu.

Panika przerodziła się w załamanie, które pewnie by go dobiło, gdyby nie Aki. To ona utrzymała ich obu w ryzach, nim dotarli do rezydencji Vongoli. Wyglądało na to, że jego wycieczka do przeszłości potrwa nieco dłużej, niż planował. Za to miał okazję „poznać” wszystkich Strażników Pierwszego Pokolenia. Znał ich z testu dziedziczenia oraz opowieści Aki, ale ci tutaj zachowywali się nieco inaczej. Przede wszystkim nie było tej przepaści pomiędzy Deamonem a pozostałymi. Teraz naprawdę wyglądali jak rodzina.
Z ciekawością obserwował Aki. Niewiele opowieści mówiło o niej, głównie skupiała się na Strażnikach. Zauważył jednak wiele zmian, które w niej zaszły. Przede wszystkim czterysta lat temu była spokojniejsza i mniej dominująca. W tej chwili jako jedyna potrafiła miarkować G, ale robiła to łagodnie i jakby z niepewnością co do swych działań. Strażnik Burzy natomiast świata poza nią nie widział. Szybko go uświadomiono, że G był dla niego tak niemiły tylko z powodu Aki – nie chciał, aby stała się jej krzywda.
Czekali na Talbota – jedynego człowieka, który mógł im w tej chwili pomóc. Znał się on na różnych rzeczach, więc pewnie o podróżach w czasie też będzie coś wiedział. Strażnicy naprawdę chcieliby odzyskać Giotta i to jak najszybciej.
– Wy go naprawdę kochacie – stwierdził cicho Tsuna.
Siedząca obok Aki uśmiechnęła się łagodnie.
– Giotto jest centrum naszego świata – odparła. – Bez niego niektórzy z nas byliby martwi, inni żyliby w wiecznym bólu. Ocalił nas i dał nam dom. Czy ty nie jesteś centrum świata dla swojej rodziny, Tsunayoshi?
– Nie jestem pewny – odpowiedział. – Większość nie pochodzi z mafijnych rodzin i chyba nadal nie zdają sobie sprawy z tego, w co wdepnęli.
– A czy my wyglądamy na mafię? – zaśmiała się. – To nie o to chodzi. Może Vongola kiedyś pobłądzi, ale zawsze jest nadzieja, póki mamy Niebo, które się nami opiekuje.
Tsuna spojrzał na nią smutno. Widział, że jej relacja z G jeszcze się nie rozwinęła, ale to kwestia czasu. Wiedział, jak to się zakończy i zaczął zastanawiać się, czy jest coś, co mógłby dla nich zrobić. Gdyby ich ostrzegł, ta historia mogłaby mieć całkiem inny finał. Byliby szczęśliwi. Tylko czy rzeczywiście mógł? Irie ostrzegał ich przed interwencją w inne czasy, to mogło przynieść nieprzewidywalne skutki i obrócić dobry zamiar w zło. No i miałoby to wpływ na przyszłość. Na jego czas.
– Coś cię niepokoi? – zapytała.
– Wiem, co będzie dalej, ale… – zawahał się.
– Nie musisz nic mówić. To bez znaczenia, bo ja nigdy nie obrócę się przeciwko Vongoli. Przyrzekam ci to.
– Wiem, Aki. Wiem.
W tym momencie usłyszał huk i otoczył go różowy dym. Gdy opadł, zobaczył swoją rodzinę.
– Dziesiąty!
Gokudera rzucił mu się na szyję z radości.
– Wróciłem, Hayato. Przepraszam, że się martwiliście – uśmiechnął się.
Aki odwzajemniła gest, wiedząc o czymś, co czym Strażnicy nie mieli pojęcia. To miała być ich wspólna tajemnica.

Giotto został ciepło powitany przez członków swojej rodziny. I on się cieszył z powrotu. Może było to ciekawe doświadczenie, ale w domu najlepiej.
– Primo – usłyszał zagniewany głos swej Prawej Ręki.
Wystarczyło jedno spojrzenie, by wiedzieć, jak bardzo ma przechlapane. Migiem wskoczył za plecy Aki, która spojrzała na niego przez ramię.
– Nie chowaj się za Aki. Nie pomoże ci tym razem.
– Litości!

***

Szczęśliwego Nowego Roku!!!