Tagi

Chłód nikomu nie przeszkadzał w codziennych obowiązkach, należało się do tego przyzwyczaić i zaakceptować, skoro coraz bliżej była zima. Co prawda na pierwszy śnieg należało jeszcze poczekać, ale to akurat oszczędzało wielu problemów z tym związanych.
Aki również nie narzekała. Ciepły płaszcz sprezentowany przez Elenę spełniał swoje zadanie, gdy dziewczyna kompletowała kolejne elementy listy zakupów, którą otrzymała o kucharki z rezydencji, pani Sofii, gdy po raz kolejny zaproponowała swoją pomoc. Takie zadanie nie wymagało od niej umiejętności, których Aki nie posiadała. Przynajmniej dziewczyna nie czuła się jedynie darmozjadem.
To było jej pierwsze samodzielne wyjście do miasta. Do tej pory ktoś jej zawsze towarzyszył, dzięki czemu mogła spokojnie przyzwyczaić się do nowego otoczenia. Dziś nie prosiła nikogo o towarzystwo, w końcu zamierzała udowodnić samej sobie, że jest w stanie dokonać czegoś tak prozaicznego dla innych, a niezwykłego dla niej, która dotąd trzymana była w klatce nieświadomości.
Wyszła z piekarni z lekkim uśmiechem na ustach i zerknęła na listę. Pozostały jej dwa miejsca do odwiedzenia i będzie mogła wracać. Jak na pierwszy raz poszło jej nieźle i była z siebie dumna.
– Może panienka poratuje w potrzebie? – usłyszała.
Tuż przed nią wyrosło trzech obcych mężczyzn. W żadnej mierze nie wyglądali na potrzebujących, a cwane uśmieszki na twarzach zwiastowały kłopoty. Aki cofnęła się odruchowo.
– Przepraszam, śpieszę się – powiedziała spokojnie.
– A dokąd to panienka się tak śpieszy, że nie chce nawet nikomu pomóc?
– Wątpię, żeby panowie wymagali mojej pomocy.
Przytuliła do siebie torbę z zakupami, starając się zapanować nad strachem. Cofnęła się o kolejny krok, nie mając pewności, czy uda jej się uciec. Bo raczej nie wierzyła, żeby tak po prostu dali jej spokój.
– Ależ wymagamy. Panienki sakiewki, ściślej rzecz ujmując.
Pokręciła głową, odmawiając. Strach chwycił ją za gardło, gdy opryszki ruszyły w jej stronę. Jednak chwilę później na twarzach mężczyzn pojawiły się całkiem inne emocje: zaskoczenie, niepewność, strach. Nie zdążyła się odwrócić, by zobaczyć, czego się tak bardzo wystraszyli, gdy po prostu uciekli. I to dużo szybciej niż się pojawili.
– Czemu jesteś tu sama, Aki?
Odwróciła się. Przed nią stał G. Minę miał nieco niezadowoloną, w oczach zaś tłumiony gniew. Ją także przeszedł dreszcz strachu, ale z innego powodu niż złodziei. Po prostu obawiała się tego człowieka, choć jednocześnie wiedziała, że nie zrobi jej krzywdy.
– Wyszłam po zakupy – odpowiedziała cicho, spuszczając wzrok.
Nagle poczuła się, jakby sama zrobiła coś złego. Nie wiedziała, skąd to uczucie. G ją onieśmielał do tego stopnia, że nie rozumiała własnego zachowania.
– Nie powinnaś wychodzić sama – powiedział sucho. – Może i teraz to teren Vongoli, ale nadal jest tu wielu ludzi, którzy żerują na krzywdzie innych. Tych trzech jest tego przykładem.
– Dziękuję. Po raz drugi mnie uratowałeś.
G westchnął. Gdy tylko wrócą do rezydencji, komuś się oberwie. Kompletną głupotą było wysyłanie jej samej choćby po głupie sprawunki. Już swoją drogą, że nadal jest z książęcego rodu i takie rzeczy do niej nie pasują.
– Co ci jeszcze zostało? – zapytał.
– Nie musisz ze mną iść – zaoponowała cicho. – Na pewno masz ważniejsze sprawy do załatwienia.
– Dopiero powiedziałem, że nadal nie jest tu bezpiecznie dla bezbronnego dziecka.
– Jesteś ode mnie starszy tylko o trzy lata – zauważyła z niezadowoleniem.
Dopiero jego kpiący uśmiech uświadomił jej, co właśnie powiedziała. Zasłoniła dłonią usta, rumieniąc się soczyście. Nie powinna mówić tego na głos, przecież to bezczelne. Nigdy wcześniej jej się to nie zdarzyło.
– Przepraszam, to było nie na miejscu – bąknęła zawstydzona.
G nie odpowiedział. Zaskoczyła go tym, bo nie sądził, że jest w niej ta odrobina buntownika. Dotąd tylko się ładnie uśmiechała i kłaniała, a jednak potrafiła walczyć o swoje. Musiał przyznać, że to ciekawe.
Wyciągnął z jej dłoni torbę i przejrzał efekt zakupów. Zmarszczył brwi, widząc kilka podgnitych warzyw i nieco nieświeże pieczywo. Zdawał sobie sprawę, że Aki może nie widzieć różnic, skoro dotąd dostała gotowe posiłki pod nos i nie troszczyła się o to, skąd się wzięły, ale sam fakt tego, że handlowano tym, co już było niezdatne do spożycia, zaniepokoił go. Według ostatnich doniesień w mieście było lepiej, odkąd zrobili porządek z kilkoma okolicznymi szlachcicami. Skąd więc takie pomysły?
– Chodźmy.
Zawrócił do piekarni, skoro byli tuż pod nią. Piekarz jeszcze przed chwilą uśmiechnięty zastygł w bezruchu. Nerwowo rozejrzał się za Giottem, bo G wzbudzał w nim strach. Zwłaszcza zagniewany jak teraz.
– Co to jest? – zapytał G, sięgając po sprzedany Aki bochenek.
– Chleb.
– Ach tak? Sprzed dwóch dni? Czyżbyś nie miał składników, by piec na bieżąco?
– Mam – bąknął piekarz.
– Więc jaki jest powód? Już pominę, że ten chleb miał trafić na talerz Giotta.
Piekarz zbladł jeszcze bardziej. W żadnym wypadku nie chciał niczym urazić młodego Prima, u którego całe miasteczko miało dług wdzięczności. A teraz mężczyzna naraził się Prawej Ręce, z którą zadzierać nikt nie chciał.
– Ja nie wiedziałem… – wymamrotał.
– To akurat nieistotne – odparł G. – Czemu oszukujesz swoich klientów?
– No bo… To przesz nich… – piekarzowi plątał się język. – Oni mnie zabiją.
– W tej chwili nie martwiłbym się „nimi”.
– Przepraszam. Naprawdę nie chciałem. Zaraz przyniosę inny, świeżo upieczony.
G westchnął. Coś było na rzeczy, skoro zwykle spokojny piekarz zachowuje się w ten sposób. I nie chodziło o narażenie się Vongoli, bo nie zamierzali nikogo straszyć.
– To może poczekać. Kim są „oni”? – zapytał.
Piekarz nie odpowiedział. Poruszył tylko bezgłośnie ustami.
– Jak mamy rozwiązywać problemy, skoro o nich nie mówicie? – warknął.
G czuł, że traci cierpliwość. Nigdy nie miał jej zbyt wiele, ale obiecał Giotto, że nie będzie wybuchał przy innych. Poza tym cały czas u jego boku stała Aki, która nie powinna widzieć niektórych rzeczy.
– No więc? – pogonił mężczyznę.
– Zbierają haracze. Nie tylko ode mnie. Są poważni i wzbudzają strach. Mam rodzinę, nie chcę ich narażać.
– Są stąd?
– Nie. To obcy. Nigdy wcześniej ich nie widziałem.
Jakoś go to nie dziwiło, że przyplątała się jakaś grupa. Odkąd pamiętał, wokół pełno było takich spraw. Właśnie dlatego zdecydowali się założyć Vongolę i zrobić z tym porządek. Wciąż jednak byli tacy, którzy próbowali zakłócić ten ledwo przywrócony spokój.
– Zajmiemy się tym – oznajmił G. – Przynieś ten chleb.
– Oczywiście.
Sytuacja powtórzyła się w niemal wszystkich miejscach, do których musieli wrócić. G zarzucił na razie szczegółowe śledztwo, zamierzał zająć się tym później, gdy już odprowadzi Aki do rezydencji. Giotto nie byłby zadowolony z mieszania dziewczyny w takie sprawy.
Zamiast tego wyjaśnił Aki, na co powinna zwracać uwagę następnym razem. Wątpił, czy ten nastąpi wyjątkowo szybko, posyłanie jej samej do miasta to zły pomysł, ale też nie mogą wiecznie trzymać dziewczyny w niewiedzy co do tak oczywistych spraw. Inaczej zawsze będzie od kogoś zależna.
Razem wrócili do rezydencji i skierowali się prosto do kuchni, by odnieść zakupy.
– No nareszcie. Już sądziłam, że się zgubiłaś – odezwała się na powitanie Sofia.
Była to kobieta po czterdziestce o dość obfitej sylwetce, czarnych włosach zaplecionych w grubego warkocza, brązowych oczach i ciepłym uśmiechu, który łagodził dość szorstkie słowa, którymi często obdarowywała innych.
– To byłoby możliwe, skoro posłała ją pani samą – mruknął G. – Choć dobrze pani wie, że to nie powinno się zdarzyć. Giotto byłby zaniepokojony, gdyby coś jej się stało.
Sofia zawahała się przed odpowiedzią. Choć uważała G za narwańca, szanowała go. Głównie z powodu Giotta, który właśnie wszedł do kuchni.
– G, możesz mi wyjaśnić zamieszanie w mieście? Vongola nie zastrasza mieszkańców.
– Nikogo nie zastraszyłem.
– Tak?
– To nie tak – odezwała się nieśmiało Aki. – G tylko mnie ochronił.
– Nie potrzebuję twojej obrony – mruknął G.
– Ale…
– Aki, nie bierz winy na siebie – zganił ją łagodnie Giotto. – Jedno z drugim nie ma nic wspólnego.
– Zresztą mamy inny problem.
Giotto spojrzał na przyjaciela. Wiedział, że ten nie odwraca od siebie uwagi, to nie było w jego stylu. Brzmiał też dość poważnie. Coś rzeczywiście było na rzeczy. Stłumił jednak chęć zapytała o szczegóły.
– Aki, Elena cię szukała. Powinna być w saloniku – powiedział.
– Dobrze, już idę.
– A my porozmawiamy w gabinecie.

~ • ~

Giotto był przerażony, jak szybko sprawa haraczy stała się tak poważna, a oni nic o tym nie wiedzieli. Nawet Alaude niczego na ten temat nie słyszał, a przecież jego siatka informatorów była praktycznie niezawodna. Zastraszeni mieszkańcy z trudem wyrzucali z siebie informacje, do tego pojawił się wstyd, bo przecież Giotto o nich dbał. Robił tak wiele dla miasteczka i nigdy nikomu nie odmówił pomocy. Tym razem mu nie zaufali.
W ciągu trzech dni poskładali zdobyte informacje w logiczną całość, zaś Alaude odnalazł kryjówkę tych zbirów. Dość niechętnie przystał na wspólne rozwiązanie sprawy – nigdy nie lubił dzielić się zwierzyną. Jednak zrozumiał intencje Prima.
Banda ukrywała się w nadmorskiej, opuszczonej chacie. Było ich pięciu dość rosłych, niechlujnych i agresywnych nawet wobec siebie. Gdy Vongola podeszła bliżej, akurat trwała awantura z rękoczynami w roli głównej. Nie zwracali na nic uwagi, więc Primo i jego Strażnicy mogli zbliżyć się niepostrzeżenie i przez chwilę poobserwować przeciwników.
– To piraci – szepnął G.
– Piraci?
– Broń, to jak się poruszają, nawet ich ubrania – wyliczył Strażnik Burzy. – Wszystko na to wskazuje. Poza tym pierwsze zdarzenia z ich udziałem to czas niedługo po tym, jak dołączyła do nas Aki.
– Najwyraźniej oni również przeżyli sztorm i znaleźli sobie nowy sposób na zarobek – stwierdził Ugetsu.
Giotto zacisnął zęby. Wtedy był tak skupiony na pomocy Aki, że nie pomyślał o tym, by sprawdzić, czy nie było jeszcze jakiś piratów ocalałych ze sztormu. Zaniedbał sprawę, a teraz mieszkańcy miasteczka przez to cierpią.
– Nie obwiniaj się – powiedział mu G. – Nikt z nas o tym nie pomyślał.
Doskonale wiedział, jak Giotto się z tym czuje. Jednak to nie był czas na takie myśli, należało działać.
Alaude poruszył się niespokojnie, po czym zaatakował. Nie piratów, ale kogoś, kto również się tu skradał.
– Nic nie zrobiłem – usłyszeli spanikowany głos.
Bardzo znajomy tak samo jak czerwona czupryna, którą dostrzegli, nim Alaude puścił mężczyznę. Ten otrzepał się szybko i odsunął od Strażnika Chmury, by mu się znów czymś nie narazić. W czerwonych oczach nadal błyskał cień strachu po tym, jak Alaude go potraktował.
– Cozart? Co ty tu robisz? – zapytał Giotto, obserwując przyjaciela.
Z szefem niedawno utworzonej rodziny Shimona znał się już od lat. Jakiś czas temu Cozart wyjechał, więc tym bardziej Primo był zaskoczony jego obecnością.
– Prawdopodobnie to co wy – uśmiechnął się nowo przybyły. – Choć nie sądziłem, że zostanę nakryty.
– Następnym razem cię aresztuję za utrudnianie dochodzenia – zagroził Alaude.
– Racja. Powinniśmy działać. Potem porozmawiamy.
Zaskoczyli kłócących się piratów, którzy nawet nie zauważyli tego małego zamieszania. Starcie nie było walką, bo bardzo szybko udało się ich obezwładnić. Na nic zdały się miecze i pięści, Vongola była dużo lepiej przygotowana. Teraz czekała ich prawdziwa gehenna – Alaude nie wybaczał burzenia porządku publicznego. Przez moment Giotto nawet im współczuł. Szefa tajnej policji lepiej było mieć po swojej stronie.
Cozarta zaprosił na kolację do rezydencji. Dawno się nie widzieli, choć nie mieszkali aż tak daleko siebie. Jednak obowiązki i zobowiązania nieco odciągały ich od wspólnego spędzania czasu. Nie byli już dzieciakami, które chciały zmieniać świat.
Tylko Alaude zdezerterował z kolacji, zamierzając od razu zająć się sprawą haraczy. Reszta pierwszeństwo dała żołądkom, poza tym chcieli odpocząć od nerwów ostatnich dni.
– Masz żonę? – zapytał Cozart, gdy weszli do jadalni i przywitali się z Eleną, obok której zobaczył inną kobietę.
Teraz spoglądał uważnie na Aki, której policzki zaróżowiły się, gdy zrozumiała, że to o niej mówił. Giotto spojrzał na przyjaciela z głupią miną.
– Co? Nie, skąd?
– No chyba nie powiesz mi, że to G pierwszy znalazł sobie żonę. Taka elegancka dziewczyna raczej szybko uciekłaby od takiego łobuza.
– Skończ żartować – warknął G i trzepnął go w łeb.
Aki za to spurpurowiała jeszcze bardziej, nie wiedząc, jak na to zareagować. Zupełnie nie rozumiała, dlaczego ten obcy mężczyzna doszedł do takich wniosków.
– Cozarcie, wystarczy. Zawstydzasz Aki tymi insynuacjami – Giotto postanowił ratować sytuację, nim powędruje w złym kierunku. – Aki nie jest niczyją żoną, ale naszą przyjaciółką. Ocaliliśmy ją przed piratami i już z nami została.
– Piratami? Czyżby…
– Szzz – uciszył go G. – Przy kobietach nie rozmawiamy o takich sprawach – przypomniał cicho.
– Może czas, żebyście zaczęli zachowywać się jak ludzie dorośli i cywilizowani? – zasugerowała Elena.
Ona i Deamon zdążyli się już przywitać, gdy reszta obserwowała wymianę zdań pomiędzy szefem a gościem.
– Racja – Giotto odchrząknął i przybrał pozę gospodarza. – Aki, poznaj, proszę, mojego drogiego przyjaciela, Cozarta Shimona. To między innymi dzięki niemu jesteśmy właśnie tutaj. Cozarcie, poznaj naszą drogą Aki, która od niedawna jest częścią rodziny.
Aki ukłoniła się w iście książęcy sposób, czym trochę zbiła z tropu Shimona, ale szybko zreflektował się ukłonem. Był zaskoczony nowym członkiem rodziny, ale o szczegóły zamierzał zapytać później. Widać było, że dziewczyna już przeszła swoje, a rozdrapywanie ran to najgorszy sposób na rozpoczęcie znajomości.
– Panienka raczy wybaczyć ten niestosowny komentarz z mojej strony – powiedział Cozart nieco zawstydzony tym, co tak bezmyślnie palnął.
– Aki wystarczy. I nie jestem zła.
– Po prostu Giotto jako szef Vongoli powinien myśleć również o przyszłości i stąd ta wzmianka o żonie.
– Naprawdę jakbyś go nie znał – prychnął G.
– Myśl o twoim małżeństwie jest jeszcze bardziej absurdalna – zaśmiał się Cozart. – Ale masz rację. Wątpię, żeby Giotto tak bardzo się zmienił od naszego ostatniego spotkania.
G otworzył usta, żeby jeszcze coś powiedzieć, ale spojrzał na towarzyszące im kobiety i zamilknął ku radości Prima. Już on wiedział, co przyjaciel miał na myśli.
– Ja tu wciąż stoję – odezwał się obrażonym tonem. – Bądźcie łaskawi przestać.
Aki zaśmiała się, widząc te przekomarzanki. Giotto spojrzał na nią z rozpaczą.
– I ty przeciwko mnie? – jęknął.
– Wybacz, to było niestosowne – od razu się uspokoiła. – Po prostu miło patrzeć na waszą relację. Naprawdę nie chciałam.
– Nie przepraszaj Aki. Nie zrobiłaś nic złego.
– Może byście skończyli z pogaduszkami i usiedli? – odezwał się Lampo. – Niektórzy są głodni.
– Racja. Siadajmy.
Kolacja upłynęła w przyjemnej, luźnej atmosferze. Giotto opowiedział Aki, jak poznał Cozarta, który pewnego dnia zaproponował założenie Vongoli. To on przekonał Giotta, aby został jej głową. Sam Shimon miał już swoją rodzinę, która przyjaźniła się z Vongolą. Obaj mężczyźni kierowali się tym samym poczuciem sprawiedliwości i to sprawiło, że więź pomiędzy nimi stała się tak silna.
Cozart został na noc. Shimon byliby niezadowoleni, gdyby Giotto pozwolił ich przywódcy podróżować po ciemku, skoro już pojechał sam. Przynajmniej mieli sporo czasu, żeby porozmawiać. G nawet nie marudził, że Primo nie skończył podpisywać dokumentów – zajął się tym sam, przysłuchując się im.
– Ci piraci od haraczy to ci sami, od których uwolniliście Aki? – zapytał Cozart, wracając do urwanej rozmowy.
– To ta sama banda. Kilka tygodni temu sztorm zatopił okręt piracki, na którego pokładzie była Aki. Przeżyła ona i kilku piratów, którzy ruszyli za nią w pościg. Dzięki Bogu byliśmy w pobliżu.
G przewrócił oczami nad wypełnianymi papierami.
– Bo kim byś był, gdybyś nie ratował każdej zbłąkanej duszyczki – zironizował.
– O ile pamiętam, to ty pierwszy zaatakowałeś – odciął się Giotto.
– Ktoś musiał przygotować ci element zaskoczenia, skoro jak ostatni idiota ruszyłeś na nich bez żadnego planu. Jeszcze chwila i trzeba by było zbierać twoje zwłoki z plaży.
Cozart uśmiechnął się na tę sprzeczkę. Odkąd się znali, Giotto zawsze ryzykował własnym zdrowiem i życiem dla innych. Każdemu chciał pomóc, choć często nie mierzył sił na zamiary. Na szczęście miał niezawodnego G, który zawsze stawał u jego boku i chronił mu plecy.
– Kim ona naprawdę jest? – zapytał Cozart. – Bo zdawała się nieco spięta.
– Aki była walencką księżniczką. Miała wyjść za hrabiego Balamonte.
– Za tego Balamonte? Naprawdę jej współczuję. Ludzie od dawna modlą się, żeby ktoś się za niego wziął, ale podobno jest nie do ruszenia.
G uniósł brew i zanotował w pamięci, by przyjrzeć się byłemu narzeczonemu Aki. Może taka wiedza przyda im się w przyszłości, bo jako trzon Vongoli mają do czynienia z różnymi ludźmi. Czy tego chcą czy nie.
– Podobno zależało mu głównie na klejnotach koronnych księcia. Gdy okazało się, że Aki nie ma niczego, zerwał zaręczyny. Próbowaliśmy załatwić sprawę z jej ojcem, ale uznał córkę za zmarłą, wyprawił jej pogrzeb i nie chciał nawet słyszeć o innym rozwiązaniu. Według Deamona zerwanie zaręczyn w arystokracji to plama na honorze. Aki jest ostatnia w głównej linii, więc była pozbawiona praw do dziedziczenia.
– I dlatego zabrałeś ją tutaj?
– Nie mogłem zostawić jej na ulicy. Nawet gdybym dał jej pieniądze, nie wiedziałaby, jak ich użyć.
– Ptaszek w klatce.
– Raczej dziecko nieświadome prawdziwego życia – rzucił G. – Musimy ją wszystkiego uczyć.
– Teraz jest już lepiej, ale na początku była bardzo sztywna. Wszystko sprowadzało się do etykiety. Powoli zaczyna czuć się swobodniej w naszym towarzystwie, ale czasami złapie się na myśli, że to nie wypada i zaczyna przepraszać.
– Zdaje się być szczęśliwa w Vongoli – stwierdził Cozart.
– Taką mam nadzieję, bo chcę dać jej ciepłe miejsce. Zasługuje na to.