Tagi

Rozdział dzień wcześniej niż planowałam, ale pomyślałam, że mogę zrobić wyjątek, skoro Trisia jutro jedzie, a chciałabym, żeby się załapała na tę część 🙂 Poza tym kto mi zabroni?

Poranki zawsze były głośne. Słabiaki tłoczyły się w grupach, rozprawiając o nieistotnych sprawach, niekiedy od samego rana łamiąc regulamin i sądząc, że nie zostaną przyłapane. Chyba nigdy się nie nauczą, póki sam nie wkroczy do akcji. Czasami wystarczy tylko się pojawić, żeby wszystko wróciło do pożądanego efektu. Jedynie co odważniejsi stawali przeciwko niemu, co i tak zwykle kończyło się dla nich tragicznie. Nigdy się nie nauczą.
Od jakiegoś czasu zwyczajny spokój był niepokojony. I to z powodu tego jednego, małego roślinożercy. Nadal nie potrafił właściwie określić jego siły. Zwykle wystarczało się pojawić, żeby zaczął się płaszczyć i przepraszać za samo swoje istnienie. Czasami jednak stawał się godnym przeciwnikiem, aż przechodziły dreszcze. A wszystko za sprawą tego dziecka w garniturze. Może i wprowadzali zamieszanie, ale czasami było interesująco.
Z dachu szkoły obserwował uczniów śpieszących na pierwsze dzisiaj zajęcia. Bez trudu dostrzegł tę trójkę, która robiła tyle szumu. To wokół nich zbierała się reszta. Każdy pozornie z innego świata, a tłoczyli się razem. Ubicie ich pewnego dnia powinno dać mu sporo przyjemności.
– To dobry punkt obserwacyjny – usłyszał.
Spojrzał na stojącą obok Aki. Zaskoczyła go, nie słyszał ani jej kroków ani otwierania drzwi na dach, a przysiągłby, że je za sobą zamknął. Lekko skrzypią – specjalnie kazał tak zostawić, żeby zwracało uwagę.
Kolejna niedoprecyzowana postać. Niby uczennica z wymiany powiązana z tą całą Vongolą, niestanowiąca zagrożenia czy wyzwania, a jednocześnie jakaś dziwna. Tak, jakby nie działał jej instynkt samozachowawczy. Widziała, że wszyscy dookoła boją się jego osoby, ale sama traktowała go bardziej jak kolegę albo nawet podopiecznego, co irytująco przypominało zachowanie cholernego Bryczka. Jego przynajmniej warto było ubić, a ją? Wiotka, delikatna, bez potencjału bojowego. Po prostu nuda.
Ta niejednoznaczność i beztroskie zachowanie naprawdę go denerwowały. Przyłaziła, gadała od rzeczy i za nic nie mógł jej przegonić jak każdego normalnego ucznia.
– Nie towarzyszysz roślinożercy?
– Poradzą sobie chwilę beze mnie. Poza tym stąd też ich widzę – uśmiechnęła się radośnie.
Nic nie mogło jej zniechęcić do bycia tu w tej chwili. Przez myśl przeszło mu, że może powinien potraktować ją nieco ostrzej. Tylko czy cokolwiek wywoła w niej strach?
– Czego tu szukasz, zjawo?
Zaśmiała się wdzięcznie. Chłód w jego głosie też nie zdawał egzaminu. Chyba dość szybko się przyzwyczaiła i zaakceptowała go właśnie takim.
– Przyszłam zobaczyć, co robisz, Kyoya. To należy do moich obowiązków.
Niespodziewanie Hibari sięgnął po jedną ze swych zabójczych tonf i zaatakował. Dziewczyna cofnęła się gwałtownie, przez co straciła równowagę i wylądowała na tyłku. Cios jednak nie sięgnął. Kolejny również nie nadszedł.
– Sprawdzasz mnie? – zapytała.
Chłopak wrócił już do poprzedniej pozycji i obserwowania ostatnich spóźnialskich, którym trzeba będzie wlepić jakąś karę. Zapomnieli chyba, co to dyscyplina.
– Coś z tobą jest nie tak – stwierdził.
– Nieładnie tak mówić do dziewczyny, Kyoya – nie spuściła z tonu. – Najpierw nazywasz mnie zjawą, a teraz dodajesz coś takiego.
Rzucił jej oschłe spojrzenie. Na początku nie rozumiał, raz radosna do granic możliwości, raz spokojna i wyważona, ale zawsze przyświecał jej ten sam cel. Teraz wszystko zaczęło ze sobą współgrać. Poszczególne elementy wskakiwały na swoje miejsce. Może jeszcze niekoniecznie domyślił się prawdy, ale powoli pewne wnioski stawały się coraz jaśniejsze.
– Idź na lekcje – powiedział tylko.
Aki podniosła się w końcu, otrzepując spódnicę mundurka, spojrzała w pustkę na dachu nadbudówki, uśmiechając się promiennie, po czym posłusznie zostawiła go samego. Sam skierował spojrzenie w miejsce, do którego się uśmiechała, lecz niczego nie zobaczył. To nie znaczyło, że niczego tam nie ma. Zauważył, że Aki często spogląda gdzieś poza ramiona Strażników, strojąc różne, często pełne rozbawienia, miny. W innym przypadku stwierdziłby, że to jakaś wada wzroku. Tu jednak miało to inne znaczenie.
Spojrzał na Pierścień Chmury, który dzierżył od jakiegoś czasu. Nie sprecyzował jednak myśli, która pojawiła się w jego głowie. Wszystko zaczynało do siebie pasować i się rozjaśniać.

~ • ~

Robiło się już ciemnawo, kiedy drużyna baseballowa skończyła swój trening i zeszła do szatni. Szkoła ucichła, stała się jedynie budynkami, choć zapewne gdzieś w pobliżu nadal był Hibari i obserwował ich poczynania. To nie byłoby niczym nowym. Często to robił, wydawało się, że szkoła jest dla niego najważniejsza.
A może obserwował kogoś innego? Dzisiaj bowiem Yamamoto towarzyszyła Aki i przyglądała się poczynaniom drużyny, od czasu do czasu mrucząc coś pod nosem. Nikt się zbytnio nie przejął jej obecnością, tylko kilka złośliwych komentarzy twierdziło, że została dziewczyną Yamamota. Jeśli zamieni się to w plotkę, a to więcej niż prawdopodobne, jutro o tej porze obiegnie już całą szkołę, zaś wielu uczennicom pęknie z rozpaczy serce. Strażnik Deszczu bowiem był bardzo popularny wśród płci przeciwnej dzięki swym atutom i przyjaznej naturze.
Aki nie słyszała tych komentarzy, ale po minie Takeshiego zrozumiała, o co chodzi. Tylko się do siebie uśmiechnęła. Faktycznie, mogło to tak wyglądać. Czasami dziewczyny zainteresowane zawodnikami obserwowały treningi, a ją często można było zobaczyć w jego towarzystwie. Nie trudno dośpiewać sobie resztę, kiedy nie znało się prawdy. W końcu nawet Yamamoto nie wiedział wszystkiego o ich nowej towarzyszce z Vongoli.
Nie mógł też wiedzieć, że Aki nie jest jedyną obserwatorką treningu. I nie chodziło o Hibariego, który kręcił się w pobliżu. Tego drugiego obserwatora, towarzysza dziewczyny mogła dostrzec tylko ona. Strażnik Deszczu Vongoli Primo, Ugetsu Asari, a raczej Wola Pierścienia Deszczu.
Niewielu wiedziało, że stare, mafijne pierścienie w niektórych przypadkach miały dusze. Był to swoisty odcisk duszy pierwszego właściciela, zatrzymany czas osoby, która teraz była już przeszłością. Pierścienie Vongoli służące niegdyś pierwszemu trzonowi tworzącej się rodziny zostały naznaczone właśnie w ten sposób. W nich zaklęto bowiem wolę założycieli Vongoli, a także niewielki skrawek ich czasu. Tak jakby przetrwali czas istnienia Vongoli, choć fizycznie było to niemal niemożliwe.
Każde pokolenie pozostawiało odcisk swego czasu na Pierścieniach Vongoli, lecz tylko Pierwsi byli aż tak wyraźni jako twórcy ich pierwotnej wersji. Wole ukazywały się w tym świecie, strzegły i obserwowały aktualnych posiadaczy Pierścieni, lecz jedynie Aki mogła ich dostrzec. Również wiedza o ich istnieniu była przekazywana wyłącznie ustnie niewielkiej grupie w rodzinie. Nikt postronny nie mógł o tym wiedzieć.
– Nadal na mnie czekasz?
Yamamoto oparł się o siatkę otaczającą boisko i spojrzał z uśmiechem na Aki. W przeciwieństwie do Gokudery nie miał nic przeciwko jej obecności obok, a nawet ją polubił, choć nie do końca rozumiał, co miała na myśli, gdy powiedziała, że przysłał ją Dziewiąty Vongola.
– Moim obowiązkiem jest towarzyszyć Strażnikom ochraniającym Decimo – odparła. – Moja obecność jest kłopotliwa?
– Nie, po prostu nic nie mówiłaś wcześniej.
– Teoretycznie powinnam zacząć od Burzy, ale uznałam, że Hayato potrzebuje jeszcze trochę czasu, żeby się do mnie przyzwyczaić.
Zaśmiał się w odpowiedzi, jak to było w jego zwyczaju. Po chwili jednak spojrzał na nią bystro.
– Obawiam się, że to może potrwać dłużej niż zakładasz – powiedział.
– Jestem cierpliwa – uśmiechnęła się. – Do czasu.
– Brzmi groźnie – zauważył.
– I dobrze, a dziś towarzyszę tobie.
– To miło. Zawsze raźniej wraca się we dwójkę.
Powoli ruszyli w drogę powrotną. Dotąd Aki nigdy z nimi nie wracała, więc nawet nie wiedzieli, w jakim rejonie może mieszkać. Zakładali, że gdzieś niedaleko, żeby było jej wygodniej docierać do szkoły.
– Nie obawiasz się, że przynoszę nową burzę? – zapytała, gdy opuścili teren szkoły.
– Tsuna ci ufa. Mnie to wystarczy.
– Akceptujesz rzeczywistość taką, jaka jest – zauważyła. – To dobrze. Przy tobie znikają konflikty.
– Tak myślisz? – zaśmiał się.
– Ja to wiem, Takeshi – uśmiechnęła się. – Lubisz Vongolę?
– Grę w mafię?
– Bardzo realna gra – zauważyła. – Skoro już to tak nazywamy.
Zastanowił się przez chwilę. Przy tym z jego twarzy zniknął ten pogodny uśmiech, który zawsze mu towarzyszył. Aki zaś domyśliła się, jak działa to porównanie. Nie powinna chyba wymagać od czternastolatka wychowanego we współczesnej, spokojnej Japonii zachowania członka mafii. Na to było za wcześniej, choć wiele już się wydarzyło.
– Czasami jest zbyt realistyczna – powiedział w końcu.
– To prawda. Rany są bolesne, martwi już się nie podnoszą, strach nas paraliżuje – westchnęła. – Paskudna gra. A gdybyś miał wybierać: baseball albo Vongola?
– Zadajesz dzisiaj dużo pytań – odparł.
– Decimo nie ma obok – zaśmiała się, po czym trochę spoważniała: – Mówiłam już. Obserwuję was i chcę jak najlepiej poznać.
– Baseball to coś, co robię najlepiej, ale przyjaciele są dla mnie bardzo ważni.
Aki uśmiechnęła się. Coś jej to przypominało, ale też dowodziło, że „baseballowy głupek”, jak go często nazywał Gokudera, ma więcej do zaoferowania, niż się początkowo zdaje. Pierścień Deszczu nie trafił do niego przypadkowo.
– Ulżyło mi – powiedziała.
– Dlaczego?
– Robisz to, co powinieneś. Nie straciłeś niczego, gdy musiałeś stanąć do prawdziwej walki. Obyś nigdy nie musiał dokonywać tego wyboru.
Spojrzała w niebo, które pokryło się już granatem nocy. W jej głosie słychać było jakąś dodatkową nutę, której znaczenia nie mógł pojąć. Może gdyby znał historię, która za nią stoi…
– Nie do końca rozumiem, co masz na myśli – przyznał.
– Kiedyś zrozumiesz – uśmiechnęła się do niego i zatrzymała przy kolejnym zakręcie. – Tu kończy się nasza wspólna droga powrotna.
– Jest już późno. To chyba nie najlepszy pomysł, żebyś wracała sama.
– Dziękuję za troskę, Takeshi, ale poradzę sobie.
– Na pewno?
Nie bardzo chciał ją puszczać dalej samą, ale iskierka w jej spojrzeniu zapewniła go, że nie musi się martwić.
– Oczywiście. Tak się składa, że mnie już nic nie zagraża.
– Odważna z ciebie dziewczyna – przyznał.
– Kto wie? – zaśmiała się i odeszła w noc.

~ • ~

Ciągły hałas już od dłuższego czasu charakteryzował dom Sawadów. Wszystko za sprawą Reborna, za którym do Japonii przybywali kolejni zabójcy i ludzie związani z mafią. Bianchi, siostra Gokudery i ukochana Reborna, początkowo przyjechała zabić Tsunę, by wrócić z Arcobaleno Słońca do Włoch. Lambo został przysłany, aby zlikwidować korepetytora, który zawsze go ignorował. I-Pin miała zlecenie w Namimori i została trenować. Fuuta de la Stelle nazywany Rankingowym Fuutą szukał u młodego Dziesiątego schronienia. Wszyscy oni stali się częścią rodziny Sawadów, przynosząc gwar i zamieszanie. Nie było dnia, kiedy Bianchi nie próbowała kogoś nakarmić swoją Trującą Kuchnią, Lambo i I-Pin nie hałasowaliby, a Fuuta nie stworzył nowego rankingu. Do tego wydawało się, że jedyną osobą, której to przeszkadza, jest Tsuna. Nie miał jednak złudzeń, że oni wszyscy w końcu znikną. Musiał się pogodzić z ich obecnością.
Nie było to proste, gdy usilnie próbował uczyć się do testu, a Lambo darł się jak opętany. Tak hałaśliwego dzieciaka jeszcze nie spotkał. I jeszcze wytypowano go na Strażnika Błyskawicy Dziesiątego Vongoli. Może w przyszłości rzeczywiście miał do tego predyspozycje, czego próbkę zobaczyli w czasie walki Błyskawicy Konfliktu Pierścieni. Dzięki Dziesięcioletniej Bazuce – urządzeniu, która posiadała macierzysta rodzina Lambo, Bovino, a które mała krowa miała przy sobie – Tsuna i pozostali mogli spotkać Lamba z przyszłości. Uderzony dwa razy zamienił się miejscami z tym o dwadzieścia lat starszym i reprezentował sobą pewien poziom, którym mógł pokonać zabójcę Varii. Haczyk tkwił w tym, że efekt Bazuki trwał tylko pięć minut.
Teraźniejszy Lambo był pięcioletnim dzieckiem. Hałaśliwą, irytującą, głupią krową z czarnym afro na głowie, zielonymi oczami i w ubraniu w krowie łaty, której Tsuna nie chciał wciągać w sprawy mafii. Malcowi mogło się wydawać, że jest zabójcą z tymi jego różowymi granatami, ale wciąż był tylko dzieckiem i ściąganie na niego niebezpieczeństwa nie było dobrym pomysłem.
Jednak od kilku chwil trwała cisza. To zaniepokoiło Tsunę, bo przecież Lambo nie milknął nigdy bez wyraźnego powodu, a nie słyszał, żeby ktoś go uspokajał. Wybuchu świadczącego o użyciu Dziesięcioletniej Bazuki też nie było. Tknięty jakimś niepokojem postanowił to sprawdzić, czego nie zabronił mu nieobecny Reborn.
Zszedł na dół i osłupiał, gdy zobaczył, co się dzieje. Dzieciaki siedziały z otwartymi ustami i obserwowały, jak Aki z kawałka wstążki tworzy kwiaty w ciągu zaledwie paru ruchów. To było prawie jak magia. Nic dziwnego, że dzieciaki tak się wciągnęły.
– A teraz motylek – uśmiechnęła się.
– Fantastycznie – odezwał się Fuuta.
– Aki, co ty tu robisz? – zapytał Tsuna.
Dziewczyna dopiero teraz odwróciła się, zauważając Sawadę. Obdarzyła go promiennym uśmiechem, który był już dla niej dość charakterystyczny. Rodzina Dziesiątego widywała ten gest dość często.
– Yo, Decimo.
– Jeszcze raz – zażądał Lambo, wchodząc jej w słowo.
– Nie mam już wstążki – odparła. – Chociaż…
Pochyliła się nad krowim chłopcem i z jego afro wyciągnęła kawałek materiału w jaskrawym, różowym kolorze. Mały Włoch otworzył szeroko buzię w wyrazie zaskoczenia.
– No proszę, jest coś jeszcze – zaśmiała się Aki.
– Ja jej nie wziąłem – zaprzeczył Lambo.
– Kto wie – dziewczyna wzruszyła ramionami i zaplątała wstążkę, by chwilę później na jej dłoni pojawiła się mała krowa. – Gotowe.
– Łał.
– Proste sztuczki – wyjaśniła.
– Dziękuje, że się nimi przez chwilę zajęłaś.
W drzwiach przystanęła mama Tsuny. Najwyraźniej wyszła na moment do sklepu, bo w dłoniach trzymała niewielką torbę z zakupami.
– Wspieranie Decimo i jego bliskich należy do moich obowiązków – uśmiechnęła się Aki.
Kobieta spoważniała i spojrzała uważnie na dziewczynę. Tsuna poczuł ukłucie paniki. Przecież jego mama nie wiedziała o mafii, Vongoli i nawet o prawdziwej pracy własnego męża. Reborna i resztę mieszkających tu zabójców traktowała z pobłażliwością. W przypadku Aki mogło pojawić się zaniepokojenie.
Po chwili jednak Nana uśmiechnęła się ponownie.
– Miła z ciebie dziewczyna – powiedziała i ruszyła do kuchni.
Tsuna odetchnął z ulgą. Nie miał pojęcia, co miałby powiedzieć kobiecie, gdyby zaczęła zadawać pytania. Przecież nie powie jej o mafii i tym, że jej syn ma zostać szefem największej z nich.
– Nie zauważyła. Aki, nie mów takich rzeczy przy mamie i dziewczynach.
– Naprawdę sądzisz, że nie zauważyła? – zapytała.
– Co masz na myśli?
Aki uśmiechnęła się pobłażliwie, kręcąc głową. Na moment uniosła spojrzenie gdzieś nad ramię Tsuny, po czym znowu na niego spojrzała.
– Wy, mężczyźni, jesteście dość przewidywalni. Ukrywacie różne rzeczy i sądzicie, że my, kobiety, niczego nie zauważymy, bo nie pytamy. Wcale tak nie jest. Czasami lepiej nie wiedzieć – uśmiechnęła się z nostalgią. – Wtedy łatwiej spełniać swoją rolę.
– Aki…
– Może kiedyś będzie dane ci to zrozumieć.
– Ej, ej, pobaw się jeszcze z nami – Lambo pociągnął ją za rękaw.
– Za chwilę, dobrze? Zaraz do was dołączę.
Dzieciaki wybiegły na dwór, znowu zaczynając hałasować. Tsuna westchnął. Najwyraźniej będzie musiał to jakoś przeboleć i spróbować przygotować się do testu najlepiej, jak potrafi. Może ostatnie lekcje Aki jakoś zaprocentują, bo na Reborna nie mógł w tej kwestii liczyć bez narażenia zdrowia i życia.
– Co tu właściwie robisz? – zapytał ponownie.
– Przyszłam trochę czasu spędzić z Lambo. W końcu jest Strażnikiem, a moim obowiązkiem jest go doglądać.
– Chcesz go czegoś uczyć? – zdziwił się.
Aki roześmiała się, widząc jego minę. Cóż, do tej pory zdążył pewnie uznać, że jej rola ogranicza się do towarzyszenia mu i droczenia się z Gokuderą. Trochę naiwne podejście, choć może to kwestia tego, że nie wszystko jeszcze wiedział.
– Na to chyba odrobinę za wcześnie – odparła.
– Całe szczęście – odetchnął z wyraźną ulgą. – Aki, nie wiem, co ojciec i Reborn myśleli, kiedy wybierali Lamba na Strażnika, ale to tylko dziecko – dodał poważnie.
– Decimo, nie przejmiecie rodziny z dnia na dzień – odpowiedziała. – Lambo zdąży dorosnąć, dojrzeć do swojej roli.
Tsuna skrzywił się mimowolnie. Dorosły Lambo przywoływany przez Dziesięcioletnią Bazukę tylko wydawał się doroślejszy, ale nadal było łatwo sprowokować go do płaczu. Do tego był tchórzem. Wątpił, żeby zmienił się do czasu, aż będą musieli przejąć rodzinę. Nie żeby zmienił w tej kwestii zdanie.
– Chyba pokładasz w nim zbyt duże nadzieje – powiedział.
– Lampo, Strażnik Błyskawicy Primo był tchórzem, nierobem i maruderą. Zmuszał innych, aby odwalali za niego robotę, czas poświęcał na lenistwo i nigdy nie przyznał się do winy, mimo że wszyscy wiedzieli, że jest winowajcą. Nie brzmi to zbyt zachęcająco, co?
– Nie bardzo – przyznał Tsuna.
– Mimo to Primo go nie odrzucił, a nawet pewnego dnia powierzył mu ważne zadanie do wykonania. Lampo nie potrafił mu odmówić. Wykonał to zadanie. Obronił swoich podwładnych i rodzinę – uśmiechnęła się ciepło. – Miał w sobie potencjał i moc, które można użyć jedynie do ochrony rodziny. To samo widać w Lambo.
Tsuna westchnął. Nie podobało mu się to ani trochę. Nie chciał wciągać malca w nic niebezpiecznego, słuchać, że jest Strażnikiem, a najbardziej nie chciał mieć z mafią nic wspólnego. Dlaczego nawet Aki musiała zrzucać na niego presję?
Z drugiej strony usłyszał właśnie coś, co go bardziej przekonywało niż zdawkowe teksty Reborna. Co on im właściwie powiedział o Vongoli? Praktycznie nic nie wiedział o historii rodziny prócz głupkowatych pseudo tradycjach, w które jakoś nie potrafił uwierzyć. Powoli zaczynał wątpić w metody Arcobaleno. Może właśnie dlatego Dziewiąty przysłał Aki.
Chwilę później poczuł uderzenie w tył głowy i wylądował na podłodze, obijając podbródek. Jeszcze chwila i wybiłby sobie zęby.
– Masz jutro test. Powinieneś się uczyć – usłyszał Arcobaleno Słońca.
– Reborn, za co to było?! – krzyknął na niego.
– Aki ma niańczyć twoich Strażników, nie ciebie.
– Nie czytaj mi w myślach! Właśnie – Tsuna uspokoił się i spojrzał na dziewczynę. – Nie powinnaś przygotowywać się do tego testu, Aki?
– Moje oceny nie są takie ważne – odparła swobodnie. – Zresztą nie muszę robić powtórki.
– Głupia krowa na ciebie czeka – zauważył Reborn i chwycił nadal leżącego Tsunę za nogawkę. – A ty idziesz się uczyć.
Nim chłopak zdążył zaprotestować, został wyciągnięty z pokoju w stronę schodów. Aki uśmiechnęła się tylko i poszła do dzieciaków. W końcu była tu w określonym celu.