Tagi

Leniwe popołudnie zostało przerwane bluzgiem przekleństw, którego autorem niewątpliwie był G. Wszyscy w rezydencji wiedzieli, co to oznacza, a ci, którzy mieszkali bądź pracowali tu zbyt krótko, szybko zostawali uświadomieni, dlaczego należy wtedy czym prędzej schodzić z drogi rozwścieczonej Prawej Ręce.
Nic więc dziwnego, że G nie mógł uzyskać potrzebnych mu informacji, skoro wszyscy się pochowali. A to wkurzało go jeszcze bardziej, co nie zachęcało nikogo do wyjścia. I koło się zamykało.
G wpadł do bawialni, w której zastał jedynie Lampa wygodnie wyłożonego na szezlongu. Szturchnął kolanem młodszego chłopaka, wyrywając go z drzemki. Zielone oko wyjrzało zza powieki z niezadowoleniem.
– Gdzie jest Primo? – warknął G.
– Nie wiem. Wyszedł stąd z Aki już jakiś czas temu.
Lampo wiedział, że lepiej nie zadzierać z Prawą Ręką, gdy ten ma niemal zwierzęcą furię wypisaną na twarzy. To zawsze źle wróżyło.
– Mówili, dokąd idą?
Lampo pokręcił głową i zamknął oko. Chwilowo drzemka była ważniejsza niż zniknięcie Giotta, który potrafił o siebie zadbać. A skoro była z nim Aki, na pewno będzie uważał.
G warknął pod nosem kilka niecenzuralnych słów i ruszył dalej. Nie miał jednak szczęścia – w rezydencji brakowało dwóch osób, które z pewnością były razem. Pytanie tylko gdzie.
To nie był pierwszy raz, gdy Giotto znikał, nikomu nic nie mówiąc. Już jako dzieciak chadzał własnymi ścieżkami i trzeba było nie lada wysiłku, żeby go znaleźć. Jednak wtedy nie był szefem mafii, który ma obowiązki do spełnienia, a także staje się głównym celem dla wrogów. Do tego Giotto potrafił ściągnąć na siebie kłopoty jednym niewinnym słowem, a jego szalone wybryki spędzały G sen z powiek. Primo nigdy nie myślał o swoim bezpieczeństwie, kiedy ruszał innym z pomocą, a to już wielokrotnie kończyło się źle. Wystarczyło, że przyjaciel spuścił go z oka.
Znalazł ich spokojnie spacerujących po uliczkach. Z daleka nie słyszał, o czym rozmawiali, ale uśmiech na twarzy Giotta rozdrażnił go bardziej. Że też G musi go ciągle przywoływać do porządku.
– Primo!
Para przyjaciół odwróciła się w jego stronę. Giotto od razu zmienił nastawienie, wiedząc, co się za chwilę wydarzy. Znał wybuchy G lepiej niż ktokolwiek inny i naprawdę nie chciał, aby Aki była tego świadkiem.
– G.
– Wszędzie cię szukam, a ty sobie spacerujesz – warknął Strażnik Burzy. – I nie chowaj się za Aki.
– No wiesz, nie możemy ciągle siedzieć w domu. Chyba to nie jest takie dziwne.
G powstrzymał się przed atakiem, skoro Giotto stał tuż za nieco zdezorientowaną sytuacją Aki. Jeszcze nie miała styczności z tymi ich kłótniami, więc nie wiedziała, jak powinna się zachować. Nawet próbowała się odsunąć, ale Primo nadal trzymał się blisko niej.
– Ile razy mam ci tłumaczyć, że nie możesz sobie wychodzić bez jednego słowa, bo masz na to ochotę? To niebezpieczne i niepoważne.
– Umiem o siebie zadbać – sprzeciwił się Giotto.
– Akurat. Wystarczy spuścić cię z oka, a już ściągasz kłopoty.
– Nie zrobiłbym czegoś takiego, skoro jest ze mną Aki – odparł Giotto. – Nie jestem nieodpowiedzialny.
– Te stosy niepodpisanych dokumentów w twoim gabinecie mówią co innego.
Primo nachmurzył na tę uwagę i stanął obok Aki.
– Jak mam chronić ludzi za biurkiem? – zapytał.
G wykorzystał jego ruch, by złapać go za płaszcz na karku i potrząsnąć przyjacielem.
– Czy do ciebie nie dociera, że jesteś szefem? – warknął. – Masz obowiązki. Wracamy.
– Ale, G…
– Nie ma żadnego „ale” – uciął dyskusję. – Aki, chodźmy – dodał już spokojniejszym tonem.
Nie dał im jednak dojść do słowa, ale pociągnął Giotta w stronę rezydencji. Puścił go dopiero po kilku krokach, mając nadzieję, że przynajmniej poza rezydencją nie będzie robił problemów.
– Może rzeczywiście byliśmy na zewnątrz trochę zbyt długo – odezwała się cicho Aki.
– Nie, to G jest zbyt nadopiekuńczy – odparł Giotto. – Może na takiego nie wygląda, ale strasznie się wszystkim przejmuje.
– Zamknij się – warknął Strażnik Burzy. – Jesteś szefem Vongoli i to na tobie spoczywają obowiązki ogarnięcia tego wszystkiego.
– To nie znaczy, że masz mnie trzymać jedynie za biurkiem. I nie mów, że to niebezpieczne, bo umiem o siebie zadbać.
– Wyszliście sami. Co, gdyby ktoś was zaatakował? – zapytał G. – Chcesz narażać Aki na takie doświadczenia?
Giotto westchnął. Wiedział, że przyjaciel nieco przesadza, ale miał też sporo racji. Jednak dla Prima ważna była wolność. Chciał też być blisko ludzi, bo tylko tak mógł dostrzec ich problemy. Cóż z tego, że miałby możliwości i środki, skoro byłby ślepy zamknięty wśród murów rezydencji?
– Giotto, wiesz, co mam na myśli – mruknął G. – I to nie tak, że nie rozumiem.
– Wiem, G, wiem. Dajmy temu spokój.
Nikt już się nie odzywał do powrotu do rezydencji. Aki obserwowała obu mężczyzn kątem oka. Nie do końca rozumiała, dlaczego G aż tak naciskał na Giotta. Bezpieczeństwo szefa to jedno, ale miała wrażenie, że coś jeszcze jest na rzeczy.
– O, tutaj jesteście – powitała ich Elena.
– Coś się stało? – zapytał Giotto.
– Potrzebuję Aki. Musimy zebrać miarę.
– Miarę? – odezwała się Hiszpanka.
– Owszem. Na nową suknię. Chodźmy. Sądząc po awanturze, jaką G zrobił godzinę temu, Giotto ma sporo pracy i nie powinnyśmy mu przeszkadzać – uśmiechnęła się Elena.
Primo skrzywił się wymownie. Nie znosił papierów, które G znosił mu z uporem maniaka. Czasami miał wrażenie, że przyjaciel robi to specjalnie. W końcu bywał złośliwy wobec tych, z którymi był blisko.
Aki uśmiechnęła się lekko do Giotta, ale powstrzymała się przed dygnięciem. To nie było konieczne.
– Do zobaczenia później – pożegnała się i odeszła z Eleną.
Narzeczona Deamona zaprowadziła ją do swojego pokoju, gdzie czekała już krawcowa, która miała zdjąć miarę z Hiszpanki. Na sofie leżały przygotowane materiały, z których miała powstać suknia.
– Są bardzo eleganckie – stwierdziła Aki. – Tak szykowna suknia chyba nie jest mi potrzebna.
– Przyda się – uśmiechnęła się Elena. – Poradzicie sobie beze mnie przez chwilę?
– Oczywiście, proszę pani.
– Doskonale. Zaraz wracam.
Chwilę później Elena weszła do gabinetu Giotta, w którym zastała zarówno szefa, jak i Prawą Rękę. Ten pierwszy chyba znów zgarniał ochrzan, tym razem z pewnością pełny niecenzuralnych słów, których G wystrzegał się przy Aki. Może i był nieokrzesany, ale znał granice przyzwoitości.
– Potrzebujesz czegoś, Eleno? – zapytał Giotto.
Miał nadzieję, że uda mu się jeszcze na chwilę oderwać od dokumentów. Skończy je, ale najpierw „ważniejsze” sprawy.
– Zajmę dosłownie chwilkę. Nie musisz się tym martwić, G – uśmiechnęła się.
Strażnik Burzy prychnął tylko coś pod nosem i zostawił ich samych, żeby zająć się czymś pożytecznym. I ważnym, skoro szef był już na swoim miejscu.
– O co chodzi?
– Chcę zabrać Aki na najbliższe przyjęcie – powiedziała Elena.
– To niepotrzebne. Nie chcę, aby poczuła dyskomfort.
– Więc zamierzasz ją ciągle trzymać w rezydencji? Powinna wychodzić do ludzi, zdobyć doświadczenie życiowe. Poza tym zaczną się plotki, kiedy zauważą, że ją tu ukrywasz, a to może być dla niej gorsze.
– Eleno, rozumiem twój punkt widzenia, ale Aki nie musi być wciągana w nasze sprawy. Ty i Deamon decydujecie za siebie i nie mogę mu zabronić mówienia ci o wszystkim, bo i tak zrobi po swojemu.
– Więc chcesz trzymać ją w wiecznej nieświadomości? Z daleka od wszystkiego? Tak się nie da. Poza tym nie przypomina ci to złotej klatki, którą miała w Walencji?
Skrzywił się na wspomnienie tego. Dawna Aki nie miała pojęcia, co się wokół niej dzieje. Jej ojciec widział w niej tylko problem, którego trzeba się jak najszybciej pozbyć, skoro osiągnęła odpowiedni wiek.
– Eleno, dobrze wiesz, że próbuję ją tylko chronić.
– Tak ją jedynie odsuwasz. Poza tym dla ciebie to też będzie dobre rozwiązanie – uśmiechnęła się rozbawiona.
– Nie będę jej wykorzystywał w taki sposób – oburzył się z lekkim rumieńcem na policzkach. – Próbujesz nas swatać?
– Nie. Aki zasługuje na lepszego mężczyznę – odparła. – Nie wykluczaj jej, skoro przyjąłeś ją do rodziny. Jeśli jej się nie spodoba, nie będę więcej naciskać. Daj Aki wybór.
– Nie odpuścisz?
– Nie. Krawcowa właśnie bierze miary na suknię.
– No dobrze. Ale do niczego jej nie zmuszaj.
– Za kogo ty mnie masz, Giotto? – uśmiechnęła się.
– Za przyszłą żonę naszej Mgły.

~ • ~

Giotto wyłożył głowę na biurku, uważając, żeby nie przewrócić kałamarza. Był zmęczony, ale obiecał G, że skończy wszystkie dokumenty, zanim się położy. Inaczej przyjaciel znowu się wkurzy, a tego nie chciał.
Nie myślał, że bycie głową Vongoli będzie takie trudne. Wrogowie i panowanie nad temperamentami członków rodziny to jedno. Nawet jeśli nie szło zawsze zgodnie z planem, to był na to gotowy. Jednak do jego obowiązków należą też te przeklęte papiery i rozmowy z różnymi ludźmi, za którymi niekoniecznie przepadał. Wszyscy oczekiwali od niego, że będzie obeznany w każdym potencjalnym temacie do rozmowy, chcieli go uginać do własnej woli, wykorzystać, przez co musiał być jeszcze bardziej stanowczy niż zwykle. To trudne. Czasami nie wiedział, czy to jest tyle warte. W chwilach załamania opuszczała go pewność, że ten cel jest naprawdę dobry, obawiał się, że któregoś dnia obudzi się i stwierdzi, że jest taki sam jak ci, z którymi walczył. Był tym przerażony.
Wyprostował się, gdy usłyszał pukanie. Musiał pracować, żeby nie zdenerwować znowu G. Na dziś wystarczy.
– Proszę.
Do gabinetu weszła Aki. Uśmiechała się delikatnie.
– Pani Sofia wysłała mnie, żebym coś ci przyniosła – wyjaśniła.
– Ciasto z truskawkami – od razu się ożywił. – Jesteś aniołem, Aki. G powiedział, że nie dostanę ani kawałeczka, dopóki tego nie skończę.
Dziewczyna uśmiechnęła się i podała mu talerzyk. Giotto był strasznym łasuchem, może nawet większym niż Lampo, a za kawałek ulubionego ciasta dałby się pokroić.
– Obowiązki szefa muszą ci ciążyć – odezwała się.
– Po prostu nie sądziłem, że jest ich tak dużo – odparł. – Kiedy ludzie mówią „Vongola”, mają na myśli „Primo”, bo to moje decyzje są wiążące dla rodziny.
– Żałujesz, że jesteś szefem?
– Nie. Wiem, że to, co robię, jest ważne. Mogę pomagać innym, chronić ich. Tego zawsze chciałem. Gdy widzę kolejny uśmiech, wiem, że warto.
Aki spojrzała w ciemne okno, nie odzywając się przez moment.
– Jesteś silny – szepnęła. – Wiesz, czego pragniesz i potrafisz o to walczyć. Niesiesz tak wielki ciężar, taką odpowiedzialność, a jednak potrafisz być kimś, komu się ufa.
– Prawdę mówiąc, nie znoszę pewnych aspektów mojej pozycji – przyznał. – Lubię być wśród ludzi. Stąd nie widzę efektów pracy Vongoli. Wiem, że to lekkomyślne i proszę się w ten sposób o kłopoty, ale nie potrafię inaczej.
– Myślę, że to dobrze – odparła z uśmiechem. – Dzięki temu jesteś bliższy tym ludziom. Twoje zachowanie kształtuje atmosferę Vongoli. To ważne. Tutaj każdy czuje się swobodnie.
– Jesteśmy rodziną. Nie chcę, żeby ktoś czuł się wykluczony bądź niedoceniony.
– Jesteś dobrym szefem, Giotto. I jeszcze lepszym człowiekiem. Nie powinieneś w to nigdy wątpić.
Chciał o coś zapytać, ale powstrzymał się. Może lepiej, że nie zna odpowiedzi na to pytanie. Poza tym wątpił, czy Aki byłaby w pełni szczera. To jeszcze nie był ten czas.
– Przepraszam cię za tę scenę z G – zmienił temat. – To się nie powinno zdarzyć. G może wygląda na oschłego, ale jest troskliwy. Chce dla wszystkich jak najlepiej.
– Dzielicie to samo marzenie – zauważyła.
– Niegdyś mieliśmy tylko to – westchnął i zapatrzył się w jakiś punkt na ścianie.
Czasami nie wierzył, że naprawdę dotarli do momentu, kiedy to oni kreują rzeczywistość dookoła. Tak wiele musiało się wydarzyć. Jedno wiedział na pewno – bez G nic by się nie udało. Potrzebował wsparcia tego chłopaka, który zbyt szybko tracił cierpliwość i wzbudzał strach w innych.
– Wiele się zmieniło od tamtego czasu – dodał. – Na lepsze, więc nie ma, co robić takiej poważnej miny, Aki. Wolę, kiedy się uśmiechasz. Będę bronił tego uśmiechu, choćby miała to być ostatnia rzecz, którą zrobię w życiu.
Zaśmiała się, traktując jego słowa jako żart.
– Nie mów takich głupot, Giotto. Są cenniejsze rzeczy do ochrony.
– Nieprawda. Chcę, żeby wszyscy tutaj byli szczęśliwi. Żebyś ty była szczęśliwa. Najważniejsze jest dla mnie nasza rodzina. Reszta nie jest tak istotna.
– Jesteś niezwykłym człowiekiem, Giotto.
– Niezwykłych ludzi mam wokół siebie – poprawił ją. – Jak szycie sukni?
– Nie wiem, czy jest mi w ogóle potrzebna. W końcu nie jestem już walencką księżniczką, której stroje mają emanować bogactwem.
– Elena chce cię z nami zabrać na bankiet, który organizuje jeden z naszych sojuszników pod koniec miesiąca.
– Mogę? – zapytała nieco zdziwiona.
Do tej pory Giotto i pozostali raczej unikali rozmowy przy niej na temat spraw, którymi się zajmują, czy opowieści o sojusznikach. Z tych poznała jedynie Cozarta Shimona, przyjaciela Primo, który niedawno ich odwiedził.
– Jeśli chcesz iść z nami, nie będę oponował. To twój wybór. Nie chcę, żebyś czuła się wykluczona.
– Elena chyba będzie naciskać.
– To ma być twoja decyzja, Aki. Chcę, żeby był to dla ciebie miły wieczór.
– Chętnie wam towarzyszę – uśmiechnęła się promiennie.
Po chwili spoważniała. Coś jej chodziło po głowie i już miała o to zapytać, gdy do gabinetu wszedł G. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale rozmyślił się, widząc Aki.
– Trochę późno – stwierdził jedynie.
– Racja. Pójdę już na spoczynek.
– Dobranoc, Aki.
– Dobranoc, Giotto, G.
Nieco speszona ruszyła do drzwi. Rzeczywiście pora była późna, więc nie wypadało, aby siedziała sama z Primem. To było niestosowne i ktoś mógłby sobie coś pomyśleć.
– Jeszcze nie skończyłeś? – zapytał G po wyjściu Aki.
– Bo to zajmuje sporo czasu.
Brew Prawej Ręki uniosła się, gdy spostrzegł talerzyk z zaczętym ciastem. I to na pewno nie Aki je jadła. Giotto też to zauważył i przyciągnął smakołyk do siebie.
– Aki przyniosła. Chyba mi nie zabierzesz? – jęknął.
– Nie zachowuj się jak dziecko – prychnął G. – Sofia maczała w tym palce. Wiem o tym. Idź spać, sam zrobię resztę.
– Obiecałem to skończyć, więc nie musisz mnie wyręczać. Sam jestem sobie winien. Mogłem nie zostawiać szefem.
G uśmiechnął się kpiąco i opadł na sofę, nogi opierając o drewniany stolik.
– I kto niby nim by był? – zapytał.
– A chociażby ty.
G zaczął się śmiać szczerze rozbawiony tym pomysłem. Primo potrafił czasami palnąć naprawdę głupią rzecz, nawet o tym nie myśląc. Czasem nadal był dzieciakiem-idealistą.
– No co? – zaperzył się Giotto. – Dużo lepiej radzisz sobie z wieloma sprawami niż ja.
– Utopiłbym to miasto we krwi. Dobrze o tym wiesz. Ktoś taki jak ja niczego nie potrafi stworzyć – odparł swobodnym tonem, pod którym ukrywał gorycz.
– Nie jesteś złym człowiekiem, G. To, co się stało, nie było…
– Było – wszedł mu w słowo. – I nigdy nie zapomnę. To niemożliwe – dotknął oszpeconego policzka. – Jeśli wybierać, to lepiej tego lepszego, by kierował gorszym. W ten sposób można coś uratować bądź zbudować. Vongola jest taka, bo ty jesteś szefem.
– G…
– Tak jest lepiej dla wszystkich. Nie mam, czego żałować. Tobie ludzie ufają, a ja mogę udawać, że nie jestem mordercą – uśmiechnął się krzywo. – Nie siedź za długo. Jutro mamy spotkanie z Crispino, a jak będziesz ziewał, niczego nie załatwimy. Alaude go nie cierpi i gotów aresztować.
– Wiem. Dobranoc, G.
Strażnik Burzy wyszedł bez słowa. Giotto westchnął. Nieważne, jak bardzo by próbował, nie przekona tego uparciucha, żeby przestał się obwiniać. To już zawsze pozostanie niezasklepioną raną w sercu przyjaciela. Nawet cała potęga Vongoli nie mogła tego zmienić.