Tagi

,

Wszystkich Świętych było czasem zadumy i odwiedzin u tych, których nie było już na tym świecie. To był moment, gdy wielu myślało o kruchości życia, nagle uświadamiając sobie, jak niewiele trzeba, aby zniknąć z tego świata. Wystarczy jeden nieprzemyślany krok.
W Vongoli również nie brakowało tych, którzy mieli, kogo wspominać. Alaude już poprzedniego wieczoru wyjechał, by dziś odwiedzić grób swej małżonki. Minęły już dwa lata, odkąd zabrała ją choroba. Od tego czasu Alaude rzucił się w wir obowiązków, byle nie poddać się bólowi po jej stracie. Giotto i pozostali taktownie nie wspominali o tym fakcie przy Chmurze, więc Aki dopiero teraz o tym usłyszała.
Lampo już poprzedniego dnia zabarykadował się w swoim pokoju z zapasem jedzenia – głównie słodyczy – i oświadczył, że nie wyjdzie, nim zmarli nie wrócą na tamten świat. Panicznie bał się duchów, a G tylko go podjudzał i żadna siła nie mogła go powstrzymać. Chyba naprawdę lubił dokuczać młodszemu chłopakowi pod tą manierą niechęci do Błyskawicy.
– Pewnie to dla ciebie dziwne – zagaiła Aki, przystając przy Asarim.
Ugetsu obserwował przygotowujących się do wyjścia Deamona z Eleną i Knuckle’a. Ten ostatni miał odprawić mszę za dusze zmarłych.
– Nie jest to pierwsze Święto Zmarłych we Włoszech, które obchodzę – odparł Japończyk. – Choć bardzo różni się od naszego.
– W jaki sposób?
– O-bon trwa trzy dni w połowie sierpnia. Jest dużo weselszym świętem niż tu w Europie, gdzie ten dzień celebruje się w dość uroczysty i poważny sposób – wyjaśnił.
– To chyba kwestia wiary – odparła niepewnie.
– Zapewne, ale tak naprawdę chodzi o to samo i to jest najważniejsze – uśmiechnął się lekko.
Opowiedział jej o zwyczajach w czasie O-bon, widząc, jak chłonie wiedzę. Nie była z nimi długo, ale szybko się do niej przyzwyczaili. Wiedzieli też, jak powolutku wychodzi z tego kokonu, którym był tytuł książęcy.
G nie lubił tego dnia. Niepotrzebnie mu o wszystkim przypominał, bo przecież pamiętał tamtą noc. Wracała, gdy tylko patrzył w lustro. Zmieniła wszystko w jego życiu, sprawiając, że był właśnie taką osobą.
Czuł się dziwnie spięty jak zawsze, gdy wybierał się na cmentarz. Poczucie winy cisnęło go jak za ciasny kołnierzyk, a to go tylko bardziej irytowało. Do tego myśl, że dziś nekropolia będzie pełna ludzi też nie poprawiało humoru. Stanowczo bardziej wolał, gdy cmentarz świecił pustką.
– Jeszcze nie wyszedłeś?
W drzwiach przystanął Giotto, spoglądając z troską na przyjaciela, który kończył wiązanie krawatu.
– Zaraz wychodzę.
– Mogę ci towarzyszyć?
G spojrzał na niego kątem oka i odpowiedział szorstko:
– I tak zawsze się tam zjawiasz nieproszony.
– Nie lubię, gdy wychodzisz do Sary sam.
– Niepotrzebnie się martwisz – machnął na niego ręką.
– Pomyślałem, że moglibyśmy zabrać ze sobą Aki.
G zmarszczył brwi. Jeszcze nie przyzwyczaił się do jej obecności w rezydencji Vongoli, do tego nie miał pojęcia, jak z nią postępować. Zdawała się taka krucha i delikatna, w ogóle tu nie pasowała i zachodził w głowę, co Giotto zamierza z tym faktem zrobić.
– To nie jest miejsce dla takiej osoby jak ona – mruknął.
– Nie wiem, czy Aki ma jakiś zmarłych, których chciałaby dziś uczcić, więc pomyślałem, że mogłaby nam towarzyszyć. Chyba, że masz coś przeciwko.
– I tak zrobisz po swojemu – westchnął G.
Nie miał pewności, czy chce się dzielić swoim bólem z tą dziewczyną. Nie mógł jednak zabronić Giotto zabrać jej ze sobą, skoro ma na to ochotę. Nie rozumiał tylko po co. Co chciał tym osiągnąć?
Nie zdążył go o to zapytać, bo Giotto już pognał do Aki dość zaskoczonej propozycją.
– Nie będę przeszkadzać? – zapytała.
– W żadnym wypadku, a twoje towarzystwo tylko złagodzi tę wizytę.
Nie pytała o szczegóły. Była nieco spięta obecnością G, dotąd nie wiedziała, jak powinna się wobec niego zachowywać. Może dlatego nie odezwała się ani razu, mężczyźni też nie byli dziś zbyt rozmowni. Atmosferę przesiąkły uczucia smutku i napięcia, stała się jakby nerwowa. Każde z nich myślało o celu, ale w nieco inny sposób.
Nagrobek był prosty, zaś daty wprost mówiły, jak młoda była zmarła. To tylko dziecko, dziewczynka. To dla niej były te kwiaty w dłoniach Strażnika Burzy. I nagle zrozumiała, dlaczego był tak niezadowolony z jej obecności. Nie chciał pokazywać jej, jak słaby potrafi być. To była wyrwa w murze dystansu, którym się otoczył.
Milczała. Pytanie o tożsamość dziewczynki w tej chwili byłoby nie na miejscu, a nie przychodziły jej do głowy żadne słowa, które niosłyby otuchę. Chciała się wycofać, odejść po cichu, by nie zakłócać im tej chwili refleksji. Była tu zbyteczna.
– Nie uciekaj – odezwał się sucho G.
Zdrętwiała pod wpływem jego spojrzenia. Nie mogła pozbyć się obawy na widok jego blizn, a jednocześnie coś ją ciągnęło do tego mężczyzny.
– Ja nie… – zająknęła się. – Przepraszam.
Cofnęła się, gdy wyciągnął rękę, by unieść jej podbródek. Uśmiechnął się tylko na ten przejaw strachu. Zdawał sobie sprawę, z czego to wynika.
– To raczej Giotto powinien przepraszać – odparł. – Twoja obecność tutaj ma mnie powstrzymać przed rozpamiętywaniem moich błędów. Tylko po to cię tu zabrał.
– To wtedy… – zaczęła i wykonała nieokreślony ruch ręką przy twarzy.
– Tak.
Spojrzał na przyjaciela, który uśmiechnął się przepraszająco.
– Sądziłem, że się nie domyślisz.
– Nie muszę mieć twojej intuicji, by to zrozumieć – prychnął G.
– Wybacz, chciałem dobrze.
G nie odpowiedział, lecz odwrócił się ku mogile. Potrzebował chwili refleksji, nie gniewu na kolejny pomysł Giotta. Rozumiał, choć nie chciał tego zaakceptować. To nie było coś, co ktokolwiek mógłby zdjąć z jego ramion. Pogodził się z tym. Przynajmniej nie było ryzyka, że zapomni.
Giotto i Aki również milczeli zadumani. Dziewczyna dodatkowo nieco speszona. Rozumiała, kimkolwiek była ta dziewczynka, dla G stanowiła utracony kawałek świata, brutalnie wydarty przez kogoś, a on brał za to odpowiedzialność. W jego oczach nie trudno było nie dojrzeć poczucia winy. Chciała powiedzieć, że z pewnością zmarła nie ma do niego żalu, ale nie wiedziała, czy wypada. W końcu była obca.
Giotto podał jej ramię, wyrywając z zadumy.
– Czas iść. Inaczej spóźnimy się na mszę – powiedział cicho. – Dogonisz nas, G.
Ten tylko kiwnął głową, ale słowem się nie odezwał. Giotto wyprowadził Aki z cmentarza.
– To w porządku tak go tam zostawiać? – zapytała.
– To coś, co musi zrobić sam – odparł smutno Giotto. – By nie zapomnieć.