Tagi

Grudzień w tej części Włoch był chłodnawy. Wiatr od morza ochładzał jeszcze bardziej powietrze, więc należało wyciągnąć z szafy cieplejsze ubrania albo się w nie zaopatrzyć. Ta druga możliwość dotyczyła Aki, o którą zadbała Elena w myśl prośby Giotta, aby zaopiekowała się młodszą dziewczyną, dopóki złotooka nie zadomowi się całkowicie.
Aki nadal czuła się wśród Vongoli nieco obco, choć przyzwyczaiła się do różnorodności ludzi współpracujących z młodym szefem. Obserwowała też z ciekawością każdy nowy dla niej zwyczaj.
Im bliżej było Bożego Narodzenia, tym częściej łapała się na myśli o Walencji. Dopadła ją jakaś nostalgia. Minęło dopiero parę miesięcy od feralnej podróży i wydziedziczenia. Nagle, z dnia na dzień straciła wszystko, choć czy tak naprawdę posiadała cokolwiek własnego? Była walencką księżniczką bez praw do dziedziczenia, kobietą, którą należało wydać za mąż, żeby nie plątała się pod nogami. Niczego nie mogła zrobić sama, a gdy nieomal straciła życie, wszyscy się od niej odwrócili. Gdyby nie pomoc i życzliwość Giotta, pewnie już dawno umarłaby z głodu. W zamian nie mogła dać nic, co równoważyłoby otrzymane względy.
– Tu się schowałaś – usłyszała.
Siedziała w kącie jakiegoś nieużywanego pokoju z kolanami podciągniętymi do piersi i niewesołymi myślami. Wolała zejść z drogi innym, żeby ich nie martwić i nie przeszkadzać. Zostały zaledwie dwa dni do świąt i przygotowania szły pełną parą, by wszyscy mogli w Boże Narodzenie cieszyć się spokojem.
Giotto przystanął w drzwiach z nieco zatroskaną miną. Wiedział, że Aki wciąż czuje się w rezydencji bardziej jak gość, który zbyt długo korzysta z gościny. Może nie pokazywała po sobie tych uczuć, ale nie trudno było się domyślić. Już ją trochę poznał – na tyle, by nie musiał długo głowić się, co może jej dolegać.
Aki zerwała się na równe nogi i dygnęła. Nadal pozostawały w niej stare nawyki. Giotto był panem tego domu i należał mu się szacunek.
– Prosiłem, żebyś tego nie robiła – przypomniał.
– Przepraszam, to odruch – wyjaśniła, rumieniąc się ze wstydu.
Giotto wskazał jej, żeby usiadła z powrotem, po czym zajął miejsce obok niej. Co prawda G znowu będzie marudził, że nie skończył podpisywania dokumentów, ale w tej chwili miał ważniejszą sprawę na głowie i przyjaciel będzie musiał mu wybaczyć.
– Elena prosiła, żebym cię poszukał – powiedział. – Stało się coś?
Aki pokręciła głową, powstrzymując się przed kolejnymi przeprosinami. Przy Vongoli zaczęła dostrzegać, że to chyba jedyne, co robiła przez całe życie. Giotto wręcz tego nie znosił. Sztywna etykieta Aki sprawiała, że mogli zapomnieć o swobodnej rozmowie, a przecież byli rodziną. Nie powinni traktować się z takim dystansem.
– Aki, widzę, że czymś się martwisz. Jesteś przygnębiona. Ktoś ci coś powiedział? Zrobił coś, co cię zasmuciło? – dopytywał.
Nie lubił, kiedy jego bliscy czymś się martwili. To go bolało. Chciał, aby dziewczyna czuła się tu dobrze. Została porzucona przez ojca, dla którego ważniejsze były pozycja i pieniądze niż własna córka. To musiało ją zranić, więc próbował dać jej nowy dom. Może G miał rację, niektóre decyzje podejmował zbyt pochopnie, ale czuł się odpowiedzialny za Aki.
– Nic się przed tobą nie ukryje, prawda? – zapytała cicho.
– Zrobili mnie szefem tego całego bałaganu, więc to moje zadanie rozwiązywać wasze problemy. O ile mnie do tego dopuścisz.
– Przepraszam, znowu sprawiłam, że się martwisz.
– Taka rola szefa. Mówiłem ci to już.
Uśmiechnął się do niej. Ten ciepły gest przynosił ukojenie i sprawiał, że troski odchodziły. Teraz dzięki niemu Aki poczuła, że nie musi trzymać tego w sobie. Nie pozwoliła jednak, by mężczyzna zobaczył, że płacze.
– Czuję się, jakbym zawadzała – przyznała cicho. – To miejsce jest takie pełne życia. Wszyscy żyją już Bożym Narodzeniem, dookoła panuje rozgardiasz, w którym nie potrafię się odnaleźć.
– Święta w Walencji spędzałaś inaczej?
Pokiwała głową.
– Atmosfera była całkiem inna. Bardziej uroczysta. Nie było mowy o tym, by służba robiła tyle hałasu. Wszystko było uporządkowane i zgodne z życzeniem mojego ojca.
Po jej policzku spłynęła nieposłuszna łza. Giotto delikatnie starł ją, zanim zrobiła to sama. Nie uważał, że w ten sposób okazała słabość. Każdy miał prawo do przeżywania emocji po swojemu. Tak długo żyła pod jarzmem apodyktycznego księcia, że teraz ciężko było jej mówić o swoich uczuciach i pragnieniach. Giotto chciał, by była szczęśliwa i starał się jej w tym pomóc.
– Tęsknisz za Walencją? – zapytał.
– Nie.
– Nie wiesz, jak się zachować?
– Nie chcę nikogo urazić.
– Nikogo nie urazisz. Odkąd dołączyli do nas Deamon i Elena, to ona organizuje wszystkie święta, uroczystości, przyjęcia. Zaoferuj jej swoją pomoc.
– Więcej bym tylko zawadzała.
– Bzdura. Jeśli czegoś nie wiesz, poproś Elenę, żeby ci wyjaśniła. Każdy musi się najpierw czegoś nauczyć, żeby to robić. Ja też nie jestem idealny…
Miał coś jeszcze powiedzieć, gdy usłyszeli zza drzwi rozwścieczone „Primo”. Giotto zrobił minę skazańca, wiedząc, co go za chwilę czeka. Jego Prawa Ręka nie znała pojęcia litości o żadnej porze dnia, nocy i roku.
G wszedł do pokoju stanowczym krokiem i zatrzymał się dopiero przed swoim szefem. Na jego twarzy widniał ten rodzaj złości, który rezerwował jedynie dla Giotta.
– Ile razy mam cię prosić, żebyś skończył te cholerne papiery? – warknął.
Dopiero po chwili dostrzegł obok Aki, która milczała, unikając jego spojrzenia. Nie powiedział jej ani słowa, zwykle zresztą traktował ją z chłodną uprzejmością, jakby była zbytecznym elementem w Vongoli.
– Aki potrzebowała rozmowy, a to jest ważniejsze niż nudne dokumenty – odpowiedział Giotto.
G zmiął w ustach przekleństwo, nie chcąc gorszyć dziewczyny. Tylko jej obecność sprawiała, że się miarkował. Inaczej już by zaciągał swojego leniwego szefa ze fraki z powrotem do gabinetu.
– Te dokumenty są równie ważne – przypomniał.
Aki wstała i delikatnie otrzepała suknię. Wiedziała, kiedy należy się wycofać. To był ten moment.
– G ma rację. Powinieneś wrócić do obowiązków – powiedziała trochę niepewnie.
Jeszcze się nie przyzwyczaiła do mówienia głośno tego, co myśli i nie używania słowa „pan” w stosunku do Giotta i jego Strażników.
– Ty też przeciwko mnie? – jęknął Primo.
Uśmiechnęła się delikatnie.
– Dziękuję, że mnie wsparłeś. Pójdę pomóc Elenie.
– Dobrze – spoważniał. – Pamiętaj, że możesz przyjść ze wszystkim o każdej porze.
Kiwnęła głową i wyszła, pozostawiając mężczyzn samych. Teraz G już się nie powstrzymywał i siłą zaciągnął Giotta do porzuconych dokumentów. Cała rezydencja słyszała rozpaczliwe zawodzenie głowy Vongoli, ale nikt nie ważył się wchodzić pomiędzy niego a rozwścieczoną Prawą Rękę.
Aki nie była jedyną osobą, która próbowała zdezerterować ze świąt. Jak co roku zaproszenie odrzucał Alaude. Twierdził, że nie ma żadnego interesu w siedzeniu z ich bandą, a ten czas może wykorzystać w bardziej produktywny sposób. Prawdopodobnie zamierzał pracować, czego Giotto nie zamierzał mu ułatwiać. Wciąż posyłał kolejne zaproszenia i wymyślał powody, by Alaude jednak się pojawił. Aktywnie w sprawie pomagał Knuckle, który ze Strażnikiem Chmury miał jako taki kontakt.
W końcu Alaude zgodził się przyjść na chwilę, byle Giotto przestał marudzić. Postawił też kilka warunków gotowy udusić Prima w przypadku złamania któregoś z nich, a nikt nie wątpił, że nie rzuca słów na wiatr. Zbyt dobrze znali już tego niebezpiecznego samotnika, a i sam Giotto nie chciał w święta bałaganu. Przez jeden dzień mogli porzucić większość codziennych trosk i cieszyć się spokojem.
Wspólnie udali się na Pasterkę. Alaude czaił się w bocznej nawie, nie chcąc być zbytnio kojarzonym z Vongolą. Miejsca z przodu były puste – czekały na Giotta i jego rodzinę. Może nadal byli młodą organizacją, ale ludzie już okazywali im szacunek i względy. Primo nie do końca był z tego zadowolony, nie oczekiwał niczego ponad wdzięczność, ale wpadł po uszy w pewne tryby i musiał jakoś się do tego ustosunkować.
Nie omieszkał przy tym podarować własnych rękawiczek jakiemuś zmarzniętemu maluchowi. Nawet nie zwrócił przy tym uwagi na wiele mówiące spojrzenie G, który słowa nie powiedział na temat tego, co myśli. Na koniec Primo złożył też życzenia mieszkańcom miasteczka, ciesząc się, że świat dookoła zaczyna się zmieniać.
Na świątecznym obiedzie w Boże Narodzenie mieli zjawić się wszyscy mieszkańcy, a także Cozart Shimon, przyjaciel Giotta, wraz ze swoimi bliskimi. Tego dnia Primo zwolnił wszystkich pracowników ze służby – mieli spędzić Boże Narodzenie bez trosk ze swoimi rodzinami albo w rezydencji, jeśli nie mieli, gdzie się podziać, ale nie przejmować się obowiązkami.
– G, dokąd idziesz?
Giotto zmarszczył brwi, widząc przyjaciela z łukiem na ramieniu i gotowego do wyjścia. Jeszcze jedna osoba, którą trzeba wołami ciągnąć do świętowania. I wszystko na jego głowie.
– Ktoś musi dbać o bezpieczeństwo – padła sucha odpowiedź.
– Są warty ochotnicze – przypomniał Giotto. – I tak nigdzie nie pójdziesz, więc nie wymyślaj wymówek.
Co roku w ostatniej chwili G próbował wymknąć się z obchodów Bożego Narodzenia, szukając sobie jakiegoś zajęcia daleko od rezydencji. Giotto pamiętał, jak bardzo przyjaciel nie przepadał za świętami, gdy byli dzieciakami. Miał do tego prawo, choć Primo robił wszystko, aby przestał kojarzyć je z nieprzyjemnościami. Z pewnymi nawykami jednak nie potrafił wygrać.
– No już – pogonił go. – Odłóż broń i idziemy. Wszyscy na nas czekają.
– Nie odpuścisz mi, co?
– Nie.
Palcem wskazał wnętrze rezydencji i G wiedział, że przegrał to starcie. Mógł na niego psioczyć, zmuszać go do niewdzięcznej pracy papierkowej, ale to i tak Giotto dzierżył władzę. Trudno mu było czegokolwiek odmówić, więc posłusznie wrócił pod czujnym spojrzeniem szefa.
– G znowu próbował uciec? – zapytał Cozart, gdy w końcu do nich dołączyli.
– Co roku robi to samo, a mógłby się czasami zrelaksować – Giotto zrobił udręczoną minę.
– Gdyby to w ogóle było przy tobie możliwe – prychnął Strażnik Burzy. – Wystarczy cię spuścić na chwilę z oka, a ty już łazisz nie wiadomo gdzie i po co.
Wszyscy obecni wybuchli śmiechem na tę jakże celną uwagę. Tego dnia wiele takich zabawnych historii zostało przypomnianych i opowiedzianych na nowo. Humory się poprawiły, wiele poważnych zwykle wyrazów twarzy złagodniało, choć wybuchały również drobne sprzeczki. Jak to w rodzinie. Giotto nie zapomniał również o obdarowaniu swych bliskich drobiazgami.
– Nie potrzebuję tego – mruknął Alaude, odkładając pudełeczko z prezentem na stół.
– Nie bądź taki sztywny. Mamy dziś dzień radości – odezwał się Knuckle.
– Właśnie, jeszcze zrobisz przykrość Aki.
– Giotto, proszę, nie mieszaj mnie do tego.
– Pakowałaś prezenty, więc masz prawo oczekiwać, że zostaną przyjęte.
– Jesteście hałaśliwi. Wychodzę – oznajmił Alaude.
– Ale dlaczego? Nie możesz. Jest jeszcze wcześnie.
W tej chwili Giotto zachował się trochę jak dzieciak, co rozdrażniło starszego blondyna. Spojrzał na niego ze złością.
– Zamierzasz mnie zatrzymać? – wycedził.
– Hej, może trochę grzeczniej do szefa – warknął G.
– Nie przypominam sobie, żeby był moim szefem.
– Ty…
Giotto stanął pomiędzy nimi, nim doszło do wymiany ciosów. G czasami przesadzał, a Alaude’ego łatwo było rozdrażnić.
– Przestańcie – poprosił. – Nie ma potrzeby walczyć. Chcę spędzić święta ze wszystkimi. W końcu jesteśmy rodziną.
– Mnie do niej nie zaliczaj – odparł Alaude. – Powiedziałem, że przyjdę na chwilę, więc już wychodzę.
– Może jeszcze kawałek ciasta?
Alaude stracił resztki cierpliwości do Prima. Ten dzieciak zawsze sięgał po więcej, gdy miał na to ochotę, zapominając, do kogo mówi. Cios go jednak nie dopadł, bo Giotto puścił się biegiem na zewnątrz, orientując się w końcu, że przesadził. I żadne wykrzyczane „przepraszam” nie powstrzymało pogoni rozwścieczonej Chmury.

***

Radosnych, rodzinnych Świąt Bożego Narodzenia życzy rodzina Vongoli.